Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

PGZ ma już piątego szefa za rządów PiS

Siedziba PGZ w Radomiu Siedziba PGZ w Radomiu Marta Dudzińska / Agencja Gazeta
Jakiekolwiek nowy prezes Witold Słowik ogłosi plany, na ich realizację będzie miał około roku, czyli raczej wiele nie zdziała.

Słowik wylądował – po kilku tygodniach spekulacji na temat tego, kto zastąpi Jakuba Skibę, padło na wiceministra rozwoju. Witold Słowik został w czwartek dokooptowany do rady nadzorczej PGZ, a z jej ramienia oddelegowany 21 września do pełnienia obowiązków prezesa. Nie ma jednak wątpliwości, że to on wygra rozpisany już konkurs – tak jak to było w przypadku Skiby – i za kilka tygodni zostanie zatwierdzony jako formalny prezes państwowego konglomeratu spółek zbrojeniowych. Przechodzącego permanentny kryzys i jak zawsze potrzebującego zmian. Czy nowy prezes ma na nie plan i jakie ma szanse sukcesu?

Na wstępie trzeba powiedzieć jedno – to kolejny prezes PGZ, który wcześniej nie miał nic wspólnego z branżą zbrojeniową czy obronnością w ogóle. Może wcale nie musi, może by się przydało.

Witold Słowik – współpracownik Lecha Kaczyńskiego

Od zawsze za to był Witold Słowik menedżerem. Można o nim powiedzieć, że jego zawód to dyrektor, czasowo minister, najmarniej zaś – pełnomocnik. Pochodzi z Katowic, ale karierę w administracji, biznesie i polityce zawdzięcza Krakowowi i studiom prawniczym na UJ. Do Warszawy trafił na początku transformacji w latach 90., związał się ze środowiskiem rodzącej się giełdy. Współtworzył Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych, ważną instytucję raczkującego rynku kapitałowego. Powiązany z umiarkowaną prawicą, już wtedy nawiązał szerokie kontakty w środowiskach biznesowych i politycznych, od prawa do lewa. Znalazł się wśród współpracowników Lecha Kaczyńskiego w warszawskim ratuszu. Pomagał pozyskiwać fundusze unijne, z czasem wyspecjalizował się w nich. Poznał wtedy Mariusza Błaszczaka, który w czasie tworzenia rządu miał go rekomendować do resortu rozwoju – do zawiadywania największymi unijnymi pieniędzmi w programie Infrastruktura i Środowisko. Ani Błaszczak nie wiedział wtedy, że wyląduje w MON, ani Słowik, że w PGZ.

Piąty prezes w ciągu trzech lat

Co jeszcze wiadomo o nowym prezesie? Dusza człowiek – słychać od jego współpracowników. Otwarty, ciekawy ludzi i świata. Rzeczywiście, jego profil na Facebooku ujawnia naturę obieżyświata i turysty, kochającego i polskie góry, i daleką Azję. Król życia, wizerunkowe przeciwieństwo kostycznego, zamkniętego w sobie Skiby. Ale przecież to nie wizerunek zdecyduje o sukcesie w PGZ. Słowik przychodzi do nieznanej sobie branży jako piąty prezes w ciągu trzech lat! Nawet jeśli odliczymy i jego, i przejętego przez PiS na kilka tygodni po poprzednikach Wojciecha Dąbrowskiego, statystyczny prezes PGZ za PiS pełnił swoje stanowisko przez niecały rok. Jak w takich warunkach cokolwiek zaplanować i przeprowadzić w firmie, która nie jest jednolitą korporacją, a konglomeratem niezależnych spółek i spółeczek? Nie da się, to oczywiste. A nowy prezes ma na jakiekolwiek zmiany również około roku. I to pod warunkiem że dotrwa do końca kadencji rządu – a przecież co jakiś czas słychać, że możliwa jest kolejna zmiana ministra obrony, co z reguły oznacza też zmianę szefa PGZ.

Pełniący obowiązki prezesa na razie milczy, podobno ma coś powiedzieć niebawem po zatwierdzeniu. Lakoniczny komunikat MON sygnalizuje kierunek zmian: w PGZ mają powstać grupy firm produkujących sprzęt dla poszczególnych rodzajów wojska. Można się domyślać, że chodzi o tzw. domeny produktowe – pomysł w PGZ nienowy, ale do tej pory niewcielony w życie. Powstałyby więc: grupa lądowa – wytwarzająca pojazdy samochodowe i opancerzone, artylerię, wyrzutnie rakiet, lotnicza – z zakładami śmigłowcowymi i lotniczymi, morska – z będącymi w złej sytuacji stoczniami, ale i obiecującym wytwórcą systemów walki, ogólnowojskowa – produkująca karabiny, moździerze, lżejszy osprzęt, wreszcie elektroniczna – z radarami, łącznością, systemami dowodzenia, optoelektroniką. Taki nowy podział PGZ to jednak zadanie na lata, a nowy prezes ma przed sobą miesiące, w dodatku w czasie kampanii wyborczej, niesprzyjającej z natury radykalnym posunięciom zagrażającym prawdziwej potędze zbrojeniówki – związkom zawodowym.

Nowe wyzwania nowego prezesa

Ich siłę odczuwają najbardziej prezesi poszczególnych spółek w terenie, ale pomruki niezadowolenia docierają na sam szczyt obozu rządzącego. Solidarność z Meska (39 mln straty w 2017 r.) wielokrotnie w publikowanych biuletynach narzekała na styl zarządzania w PGZ, wytykając raz niekompetencję, innym razem drastyczne metody. Ich koledzy z HSW (14 mln zysku, ale dymisja prezesa Bernarda Cichockiego) tak pisali do premiera Mateusza Morawieckiego: „Atmosfera pracy jest tak dramatycznie zła po zastosowaniu drastycznej dyscypliny pracy popartej ogromną ilością kar dyscyplinarnych i zwolnieniami z pracy, że gorzej być nie może”.

Dalej było jeszcze o zamordyzmie prezesa, który właśnie odszedł, skonfliktowany nie tylko ze związkowcami, ale też podległymi mu spółkami, na których obsadę nie miał wpływu, bo decydowali o tym lokalni politycy. Czy prezes Słowik, do tej pory niemający do czynienia z silnie uzwiązkowionymi firmami, jest gotowy stawić czoła związkowcom w kampanii przedwyborczej? To tylko jeden z czekających go testów.

Pilniejszy cel to, jak się wydaje, postawienie PGZ na nogi finansowo. Pewnie nie obędzie się bez pomocy podatnika. Pomoże w tym dobry kontakt z MON – do zarządu PGZ niebawem ma trafić wiceminister Sebastian Chwałek. Niedawno zapewniał związkowców, że resort nie uczyni niczego, co by miało zaszkodzić krajowemu przemysłowi. Teraz zapewne będzie rozliczany z tej obietnicy. Jednym z pomysłów jest cofnięcie kar naliczanych za opóźnienia w dostawach, np. rakiet przeciwlotniczych Piorun z Meska. Ale dosypywać w nieskończoność się nie da, kiedyś trzeba zacząć zarabiać. Na przykład za granicą. W PGZ wbrew pozorom istnieje potencjał eksportowy, oczywiście nie w zakresie topowego sprzętu. Ale np. karabiny z Tarnowa idą jak woda. Trotyl z Nitrochemu też. Gdyby się postarać, rynki krajów, których nie stać na broń z USA – albo nie mogą jej kupić – mogłyby być dla Polski znowu otwarte. Część ludzi w PGZ to dostrzega – firma wybiera się na targi uzbrojenia do RPA czy Pakistanu. Może turystyczna pasja prezesa przełoży się na powrót do Azji?

A na to wszystko tylko rok

Ale przełom technologiczny musi przyjść z zewnątrz. Zagraniczni partnerzy – tak, ale offset bywa drogi i MON coraz mniej chętnie na niego patrzy. Przykład Homara pokazuje, że wielkie i kosmicznie drogie ambicje musiały ustąpić przed realiami budżetowymi. Taniej jest wziąć „z półki” z USA – taki pogląd zwyciężył. Przynajmniej na razie. Zwolennicy transferu technologii przekonują, że to pułapka, bo na 30–40 lat skaże nas na zamawianie części, remontów, modernizacji za oceanem. Prezes Słowik będzie musiał się szybko zorientować w sytuacji i na bazie swego bogatego doświadczenia ocenić, czy warto przekonywać polityków, by wyłożyli więcej, by później płacić mniej. Pytanie, czy trzeba sięgać wyłącznie za granicę. Polska prywatna zbrojeniówka też ma swoje technologie, warte wykorzystania przez państwowego molocha.

Czytaj także: Tarcza antyrakietowa: jak działa i dlaczego jest nam potrzebna?

Słowik ma doświadczenie w partnerstwie publiczno-prywatnym w zakresie inwestycji finansowanych z Unii. Czy zechce sprawdzić ten model w produkcji uzbrojenia? Firmy takie jak Grupa WB, Teldat, Lubawa, Kenbit czy liczne z sektora lotniczego zapewne byłyby skłonne do współpracy. Może nawet dołączenia do którejś z grup produktowych – o ile powstaną. A na to wszystko rok. Udać się nie może, ale może przynajmniej zacznie.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama