Do Sejmu weszła grupka posłów pod przewodem Janusza Korwin-Mikkego, ulubieńca pokoleń młodzieży. Winnicki, Bosak, Braun... Znacie te nazwiska, prawda? Mikroskopijne elektoraty kilku ugrupowań, zwanych eufemistycznie skrajnymi bądź egzotycznymi, zsumowały swoje potencjały i pod nazwą „Konfederacja” przeprowadziły na tyle skuteczną kampanię, by z wynikiem niespełna 7 proc. wprowadzić prawdopodobnie 11 posłów.
O wejście do Sejmu pana Adama Andruszkiewicza, innego osobnika tego samego gatunku, wiceministra cyfryzacji, byłego prezesa Młodzieży Wszechpolskiej, jednej z najzajadlejszych organizacji faszystowskich w przedwojennej Polsce, odpowiedzialnej m.in. za getto ławkowe na uczelniach, zadbał już sam prezes Kaczyński. A znawcy tematu potrafiliby zapewne wskazać w ławach PiS innych „judeosceptyków” od Wielkiej Polski Katolickiej.
Ta sama emocja niosła Palikota i Korwin-Mikkego
Faszyści („paxowcy” spod znaku Bolesława Piaseckiego oraz „moczarowcy”) wielokrotnie zasiadali w Sejmie w czasach PRL i byli obecni w Sejmie wolnej Polski, także w mijającej kadencji. Było ich wszelako zaledwie kilku. Teraz będzie ich kilkunastu i po raz pierwszy udało im się wejść do Sejmu jako jedno ugrupowanie.
Dlaczego się dostali? To proste. Proste i smutne. Dla młodzieży, która swą inicjację w politykę przeżywa czasem w sposób infantylno-agresywny, na tle emocji destrukcyjnej pogardy, faszyści są tak samo „dobrzy” jak wszyscy inni „politycy antyestablishmentowi”, to znaczy brutalnie atakujący całą klasę polityczną.