JANEK ROJEWSKI: – Nagrodę im. Andrzeja Woyciechowskiego przyznaje się m.in. za „odwagę w docieraniu do prawdy”. Myślisz, że opinia publiczna w Polsce już przyjęła do wiadomości, kto stał za podsłuchami w Sowie i Przyjaciołach?
GRZEGORZ RZECZKOWSKI: – Do szeroko rozumianej opinii publicznej to raczej jeszcze nie dotarło, wciąż uważa się tę sprawę za „aferę kelnerów”. Natomiast do jej części na pewno tak. Pytanie brzmi, jak duża jest ta część. Jeśli miałbym zgadywać, to wciąż nie jest to większość. To, co naprawdę zdarzyło się w Sowie i Przyjaciołach, z pewnością nadal nie jest prawdą powszechnie znaną.
Zastanawiam się, jaką siłę ma dziennikarstwo. Można wydać książkę odpowiadającą na fundamentalne pytania o kształt sceny politycznej, osiągnąć niezły wynik sprzedaży, a nie ma to wpływu na wyborców. Podobnie jest w Austrii, gdzie dwa tygodnie temu wybory wygrała prawica, osiągając rekordowy wynik, mimo że czołowy polityk Austriackiej Partii Ludowej był zamieszany w aferę z rosyjskim wątkiem w tle. Da się dziś w ogóle wstrząsnąć opinią publiczną?
Przede wszystkim opinia publiczna musi sobie pewne rzeczy uzmysłowić. Za to, czy to się uda, odpowiadają głównie media, dziennikarze i politycy. Ci wszyscy, którzy kształtują dyskusję w Polsce. Trzeba rozpocząć rozmowę o tym, że Rosja i jej służby permanentnie wpływają na wybory w Polsce, ale też w innych krajach Europy i na świecie. Celem Rosji jest podzielenie społeczeństw demokratycznych, ale także skłócenie ich w ramach wspólnot międzynarodowych, takich jak UE, czy w ramach sojuszy wojskowych, takich jak NATO. Skłócone społeczeństwo, nieistotne, polskie czy np. brytyjskie, nie jest w stanie podejmować ważnych decyzji dotyczących bezpieczeństwa, bo zajmuje się kwestiami z tego punktu widzenia trzeciorzędnymi, takimi właśnie jak afera podsłuchowa, katastrofa smoleńska, brexit czy przedłużająca się dyskusja o impeachmencie Donalda Trumpa.
Uważasz sprawę wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej za błahą?
Nie, to nie była błaha sprawa, szczególnie do momentu jej wyjaśnienia. To przyniósł raport komisji Jerzego Millera ogłoszony w lipcu 2011 r. A więc niecałe półtora roku po katastrofie można było ten temat zamknąć w znaczeniu analizy przyczyn. Tymczasem niewątpliwie w interesie Rosji było ciągłe wałkowanie i podsycanie tematu choćby po to, by pokazać światu, że Polska to kraj niepoważny i w sumie nieważny, z którym nie warto współpracować. Takie przypadkowe państwo, które nie jest nawet w stanie przeprowadzić śledztwa w najważniejszej sprawie.
Polacy lubią sobie tłumaczyć, że skoro jesteśmy społeczeństwem antyrosyjskim, to Moskwa nie może tu rozszerzać swoich wpływów. Że przecież doskonale znamy ich metody i 45 lat komunizmu wszystkiego nas o nich nauczyło. Tymczasem metody się zmieniają. Dziś Rosji nie zależy na tym, żeby zainstalować w Warszawie jawnie prorosyjski rząd, bo to niemożliwe. W zamian można mieć taki, który będzie się ze wszystkimi konfliktował, pozostawi Ukrainę samą sobie i w zasadzie nie będzie się wtrącać w interesy Kremla. Jeśli dziś nie zajmiemy się tym tematem, to obudzimy się w rzeczywistości „okołomajdanowej”, takiej, która może przypominać tę z Ukrainy przełomu 2013 i 2014 r., ale Polska wówczas nie będzie już w pełni niezawisłym państwem. Rzeczywistość XVIII w. nie jest aż tak odległa.
Czy tym nie powinien się zajmować kontrwywiad?
Tak, ale Polska de facto nie ma kontrwywiadu. Ani cywilnego, ani wojskowego. Przez cztery lata rządów PiS kontrwywiad został zdemontowany. O czymś świadczy to, że nie wykrył żadnego rosyjskiego szpiega. To jest służba, która zajmuje się sobą, udając, że dba o bezpieczeństwo Polaków. A jeśli kogokolwiek ściga, to swoich byłych oficerów i szefów, którzy zagrożenie ze strony Rosji traktowali poważnie.
A pracownik ministerstwa energii, któremu udowodniono współpracę z GRU?
Źródła zbliżone do kontrwywiadowczych mówią, że wspomnianego Marka W. wystawili nam Amerykanie. W przeciwnym razie prawdopodobnie dalej pracowałby w resorcie. ABW potrafiła też mocno nagłośnić sprawę studentki Jekateriny C., która rzekomo „kwestionowała polską politykę historyczną”. Oczywiście kontrwywiad powinien się zajmować takimi rzeczami, ale jeśli przedstawia je jako swój wielki sukces, to jest to po prostu śmieszne. Jednocześnie ten sam kontrwywiad nie potrafi ujawnić agentów zajmujących się twardą działalnością szpiegowską, działających pod przykryciem dyplomatycznym albo tzw. nielegałów – czyli szpiegów ukrytych, żyjących w Polsce od lat. Warto wspomnieć też sprawę słynnej tłumaczki Antoniego Macierewicza Iriny O., której powiązania z rosyjskimi służbami nigdy nie zostały wyjaśnione, a po przejęciu władzy przez PiS jej sprawa została skutecznie zamieciona pod dywan.
A sprawa Mateusza Piskorskiego?
Sprawa partii Zmiana i Mateusza Piskorskiego, a więc środowiska jawnie prorosyjskiego, zaczęła się za poprzedniej władzy. On sam trafił do aresztu w 2016 r., ale po trzech latach został wypuszczony za kaucją. Z drugiej strony nie rozpracowuje się kontaktów takich radykalnych grup jak Obóz Wielkiej Polski, o których wiadomo, że brały pieniądze od Rosjan m.in. na organizowanie antyukraińskich wystąpień i prowokacji. Zresztą od początku rządów PiS ABW nie publikuje corocznych sprawozdań o swojej działalności. Czym się więc zajmuje? Tego nie wiemy. I to gdy wychodzą na jaw bulwersujące fakty na temat działalności Rosjan w naszej części Europy, którzy nie wahają się zabijać, spiskować, przygotowywać zamachy stanu. Nie wiemy tylko, ile z tych rzeczy ma miejsce w Polsce.
Dlaczego PiS na tym nie zależy?
Z mojej książki można się dowiedzieć, że PiS skorzystał na aferze podsłuchowej i że w tej aferze ludzie związani z PiS mieli swój udział. A jeśli tak, to nic już nas nie powinno dziwić. Jeśli widzimy, że do Polski wlewa się rzeka rosyjskiego węgla, że polskie elektrownie są od tego węgla uzależnione, że rząd absolutnie nie próbuje temu przeciwdziałać – to również powinno dawać do myślenia. Na razie wzmożona działalność Rosji w Polsce pomaga PiS. Do tego należy dodać, że PiS nie ufa żadnym służbom, których sam nie zakładał, co na pewno nie ułatwia pracy kontrwywiadu.
W zamian za to proponuje się służby alternatywne, takie jak Centralne Biuro Antykorupcyjne, które co prawda nie ma kompetencji, żeby szukać rosyjskich szpiegów, ale może ścigać polityków opozycji pod przykrywką walki z korupcją i w ten sposób tworzyć ułudę bezpieczeństwa. Niedawno pojawiła się informacja o tym, że CBA kupiła system Pegasus. To stworzona przez ludzi powiązanych z Mosadem bardzo groźna cyberbroń, potrafiąca łamać zabezpieczenia teoretycznie bezpiecznych komunikatorów. Trudno uwierzyć, żeby kupowano je w celu walki z korupcją.
Z twojej książki i z tego, co mówisz, wyłania się bardzo pesymistyczny obraz Polski: kraju bezbronnego, w którym różne służby mogą robić, co im się żywnie podoba. Jest jakiś sposób, żeby temu przeciwdziałać?
Politycy są tacy, jakie jest społeczeństwo. Nie kiwną więc palcem w żadnej sprawie, na której wyborcom nie zależy. Niemal dokładnie dwa lata temu zginął Piotr Szczęsny. Swoje przesłanie zakończył słowami: „Nie czekajcie, aż wszystko zrobią za was politycy – bo nic nie zrobią”. Odpowiedzialność spoczywa na opinii publicznej i liderach tej opinii. Ludzie muszą wywierać presję, pytać swoich posłów: co ze sprawą podsłuchową, dlaczego kontrwywiad nie publikuje sprawozdań ze swojej działalności?
Jeśli nie będą tego robić, to nic się nie zmieni. Jeszcze w 2014 r. z Polski został wydalony niejaki Eduard Szyszmakow, czyli attaché wojskowy ambasady rosyjskiej, później rozpoznany przez służby czarnogórskie jako lider grupy, która miała przeprowadzić tam zamach stanu. Dziś dzięki publikacji „New York Timesa” wiemy, że Szyszmakow był członkiem „jednostki 29155”, komanda stworzonego prze GRU do wykonywania zadań specjalnych. Na swoim koncie mieli choćby organizowanie ataków hakerskich wymierzonych w Partię Demokratyczną podczas wyborów prezydenckich w USA w 2016 r. czy próbę zabicia bułgarskiego handlarza bronią Emiliana Gebrewa. Wiemy, że Szyszmakow zrekrutował oficera w Ministerstwie Obrony Narodowej i prawnika, który miał mu dostarczać informacje na temat gazoportu w Świnoujściu.
Z jakichś powodów obecna władza milczy na ten temat. A Rosjanom w to graj. Już za pierwszego PiS, gdy Antoni Macierewicz rozmontował wojskowy wywiad i kontrwywiad, rosyjscy szpiedzy potrafili mówić swoim agentom, żeby się nie bali z nimi spotykać, bo polskie służby są tak słabe, że nawet gdyby przyszli na spotkanie w rosyjskim mundurze, nic by się nie stało.