Wraz ze śmiercią abp. Juliusza Paetza zamknięta zostaje na wieczność tajemnica pałacu biskupiego, w którym przez lata hierarcha rezydował i gdzie miał robić nieprzyzwoite propozycje młodym klerykom i duchownym. O „grzechu w poznańskim pałacu” pierwsza napisała „Rzeczpospolita” w 2002 r.
Kościół poznański stanął murem za abp. Paetzem
Sprawa nabrała wielkiego rozgłosu, tekst Jerzego Morawskiego był forpocztą tematu nadużyć seksualnych w Kościele. Grzech polegał na wykorzystywaniu wysokiej funkcji kościelnej do wymuszania intymnych, a niechcianych relacji. Paetzowi ułatwiało te awanse do mężczyzn to, że był człowiekiem kulturalnym, miłego usposobienia i koneserem sztuki. Miałem okazję sam się o tym przekonać, gdy jeszcze jako dziennikarz „Tygodnika Powszechnego” byłem przez abp. Paetza oprowadzany po jego rezydencji wraz z innymi redaktorami. Ale w krępującej sytuacji żaden z nas nie został wtedy postawiony, bo nad nami Paetz nie miał żadnej kościelnej władzy.
Za abp. Paetzem murem stanął Kościół poznański i część tamtejszej śmietanki towarzyskiej. W roli sprawiedliwego bijącego na alarm wystąpił teolog i wykładowca uniwersytecki ks. Tomasz Węcławski, którego spotkał za to ostracyzm. Zaprzyjaźniona z ówczesnym papieżem dr Wanda Półtawska musiała obejść kościelne kanały informacyjne, aby porozmawiać z Janem Pawłem II o sprawie. Dopiero wtedy coś drgnęło.
Pogrzeb odbędzie się w katedrze
Sam hierarcha zaprzeczył wszystkim informacjom. A ponieważ żaden z pokrzywdzonych nie złożył zawiadomienia do władz śledczych, nie było prawnej podstawy do wszczęcia dochodzenia.