W PiS wracają wspomnienia sprzed lat, z czasów jakże zgodnej trójkoalicji z Samoobroną i LPR. To jeszcze nie ta temperatura uczuć co w latach 2006–07 (to była era niezapomnianych tytułów typu: „Zgrzyta w koalicji”, „Iskrzy między koalicjantami” itp.), ale w trójkącie PiS – Porozumienie – Solidarna Polska nie jest tak miło, jak w poprzedniej kadencji.
Poparcie Gowina i Ziobry ma swoją cenę
Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro poczuli moc. Mają po 18 posłów, bez których PiS może jedynie pomarzyć o przepychaniu ustaw. Ich poparcie ma swoją cenę. Jak Porozumienie powiedziało, że będzie przeciw ustawie o 30-krotności, to PiS musiał się cofnąć. Ziobryści zażądali z kolei odwołania Magdaleny Biejat z funkcji szefowej komisji polityki społecznej i rodziny. Obie mniejsze partie domagają się mianowania ich ludzi na wiceministrów w resorcie skarbu, pardon, ministerstwie aktywów państwowych; nietrudno zgadnąć, że chcą w ten sposób zabezpieczyć sobie dostęp do tychże aktywów.
PiS patrzy na to z coraz większym zniecierpliwieniem.
I obok docinków („My przetrwamy, oni nie przetrwają” – mówił wiceszef PiS Adam Lipiński w RMF FM) PiS sięga też po brutalniejsze metody. Wśród szefów komisji sejmowych próżno szukać członków partii Gowina czy Ziobry i nie jest to przypadek. Strasznie opornie idą negocjacje umowy koalicyjnej, które mają te wszystkie kwestie rozstrzygnąć. Ze źródeł w PiS słyszę, że rozmowy są „owocne i sympatyczne”, ale gowinowcy i ziobryści mówią już co innego: że jest ciężko, że porozumienie miało być 19 listopada (a mimo rozmów na szczycie do niego nie doszło) i że to jeszcze trochę potrwa.