Po roku rządzenia Warszawą Trzaskowski wygląda na zmęczonego. W czasie spotkania średnio wychodzi mu nawet grzecznościowy uśmiech. Podczas kampanii wyborczej skuteczniej uwodził wyborców. Młody, elokwentny i światowy, kojarzył się z prezydentem Kennedym. Ludzie dużo sobie po nim obiecywali.
Tym bardziej że i on sporo obiecywał. A teraz PiS metodą salami tnie mu budżet kawałek po kawałku. W efekcie Trzaskowski sam musi ciąć inwestycje i własne obietnice wyborcze. A za chwilę ogłaszać podwyżkę po podwyżce, bo w trwającym ponad rok maratonie wyborczym nikt o podwyżkach mówić nie chciał. Pierwsza, czyli podniesienie o nawet 400 proc. opłat za wywóz śmieci, jeszcze nie zdążyła wejść w życie. A już zaczął zawiązywać się komitet wzywający do referendum za odwołaniem prezydenta Warszawy. Metoda salami przynosi pierwsze efekty.
Śmieci
O śmieciach Trzaskowski mówi chętnie, ale unika najważniejszego, że problem jest gigantyczny, ale zastany. Hanna Gronkiewicz-Waltz właściwie została przymuszona przez partię do startowania na trzecią kadencję. Skupiała się na tych programach, które miały wystawić jej prezydenturze pomnik – głównie na drugiej linii metra. W efekcie w XXI-wieczną erę gospodarki odpadami w obiegu zamkniętym Warszawa weszła z XIX-w. systemem. Co zemściło się na nowym prezydencie. Na początku września, kiedy media żyły awarią oczyszczalni ścieków Czajka, w Urzędzie Miasta obradowały dwa sztaby kryzysowe. Drugi dotyczył śmieci, bo miastu groził paraliż. Decyzją ministra środowiska zamknięta została jedna z czterech instalacji do sortowania śmieci. Trzem dzielnicom groziła powtórka z Neapolu, w którym tygodniami nie miał kto odebrać odpadów. Problem udało się załatać, ale nie naprawić.
Podwyżka o 400 proc. to próba pójścia na rekord czy polityczne samobójstwo?