Kraj

Wypluty knebel

Niektórzy mają paskudne uczucie, że demokracja robi ich ostatnio w konia.

Z zaciekawieniem patrzymy w stronę ulicy Wiejskiej w Warszawie. Wreszcie mamy swoich mówców i mówczynie w Sejmie. W ławach poselskich zasiadły osoby bliskie nam ideowo, które w większości zaczynały swoją działalność w organizacjach pozarządowych lub niewielkich partiach działających w warunkach partyzanckich. Wraz z nimi, w odpowiedzi na chwytliwe hasła populistów, przyszły równie sugestywne mowy polityków z lewej strony.

Wypluli knebel? Lepiej późno niż wcale. Ale co stoi za potrząsaniem buzdyganem? Czas pokaże. Na razie nazywanie rzeczy po imieniu, jak to zrobił Adrian Zandberg, punktując niedowład rządów premiera Morawieckiego, ma dla narodu znaczenie terapeutyczne. Frustracja, oburzenie, strach, rozpacz oblekły się w słowa. Odetchnęłyśmy z ulgą. Gdyby nie padły, chyba byśmy się udławiły. Nienazywanie rzeczy po imieniu, pomijanie milczeniem, wyniosłe ignorowanie – całe to inteligenckie dziedzictwo jest w polityce przekleństwem. Ci, których nauczono nie odpyskiwać, unikać konfrontacji, obracać w żart cudzy nietakt, są bezradni wobec zestawu politycznych chwytów XXI w.: uproszczeń myślowych, bezwzględnej gry na emocjach, cynicznym umacnianiu syndromu ofiary. Kto tego nie umie, ten patrzy z nietwarzowo opadniętą szczęką, jak przed nosem tną mu drzewa w Puszczy Białowieskiej i paragrafy w konstytucji. Kornik nie śpi i zamordystyczne ustawy przepycha nocą. Jak się komuś nie podoba, w tego posłanka z tytułem profesorskim rzuci warzywną sałatką.

„Wszyscy byliśmy oburzeni”, można by sparafrazować tytuł powieści Marka Hłaski. Ale nikt nie wziął byka za rogi, nie odpowiedział pięknym za nadobne. Żeby go nie wzięli za chama. Noblesse oblige. A drzewa? No cóż, odrosną. Demokracja? Phi, wcale nie jest taka idealna. Dlatego zdanie z kampanii wyborczej Roberta Biedronia: „Chcemy rozdziału państwa od Kościoła” porwało ludzi.

Polityka 49.2019 (3239) z dnia 03.12.2019; Felietony; s. 106
Reklama