„Zabrakło mi siły, żeby zaprotestować przeciwko publikacjom na mój temat”, „Dałem się uwikłać w wydarzenia, które mogły zostać błędnie odczytane jako udzielenie poparcia politycznego”, „Moja reputacja jako księdza jest zdruzgotana przez plotki i domysły” – tak ks. Tymoteusz Szydło, syn byłej premier, kilka dni przed Świętami Bożego Narodzenia, tłumaczył powody swojego odejścia ze stanu kapłańskiego.
A teraz w partyjnym centrum dowodzenia przy Nowogrodzkiej głowią się nad tym, czy zaangażowanie Beaty Szydło w kampanię wyborczą nie przyczyni się do wyborczych problemów Andrzeja Dudy. Pięć dni po oświadczeniu Tymoteusza Beata Szydło napisała na Twitterze: „Andrzej Duda jest bardzo dobrym Prezydentem Polski. Każdy z polityków Zjednoczonej Prawicy powinien zrobić wszystko, by wygrał wybory. Wierzę, że Polacy ponownie obdarzą zaufaniem Pana Prezydenta. Na decyzje personalne, dotyczące sztabu jeszcze za wcześnie”. Wygląda na to, że już wiedziała, że z tymi decyzjami mogą być teraz kłopoty.
Z PiS dochodzą głosy, że zagubiona w Brukseli była premier bardzo chce znów nabrać znaczenia na krajowym podwórku i poczuć, jak bardzo elektorat za nią zatęsknił. A jeszcze na początku grudnia, zanim Tymoteusz Szydło ogłosił swoją decyzję, wszystko było ustalone. – Andrzej zdecydował, że to Beata, bardzo popularna w elektoracie, czego dowodem było pół miliona głosów oddane na nią w eurowyborach, będzie szefową jego sztabu w kampanii o reelekcję – opowiada osoba z kręgów prezydenckich. – Nie mówię, że prezydent zmienił zdanie, ale dziś sprawa stoi pod znakiem zapytania, właśnie w związku z tym, że Tymoteusz zrzucił sutannę.
To Beata Szydło zaprosiła latem 2017 r. media na prymicję swojego syna do rodzinnego Przecieszyna.