Kraj

Sędzia Juszczyszyn list w Sejmie nie zobaczył. Co dalej?

Sędzia Paweł Juszczyszyn przed kancelarią Sejmu. 21 stycznia 2019 r. Sędzia Paweł Juszczyszyn przed kancelarią Sejmu. 21 stycznia 2019 r. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
To, co się odbyło dzisiaj w Kancelarii Sejmu, można nazwać widowiskiem. Nie jest pewne, co osiągnięto i kto wygrał.

Zacznijmy od sędziego Pawła Juszczyszyna. Nie wiadomo, dlaczego zrezygnował z wyegzekwowania od Kancelarii Sejmu przesłania mu „utajnionych” list poparcia dla kandydatów do nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Nie wiadomo, dlaczego zgodził się na wniosek Kancelarii, by sam pofatygował się z Olsztyna do Warszawy, żeby obejrzeć dokumenty, bo – rzekomo – podczas transportu mogłyby się zniszczyć. Co dzień do sądów i prokuratur, do urzędów i firm transportuje się dziesiątki tysięcy dokumentów – i jakoś to działa. Dlaczego w tym przypadku miałoby nie zadziałać?

Czytaj też: Sędzia Juszczyszyn jedzie do Sejmu, czyli bajpas prawa

Prowokacja Kancelarii Sejmu?

Sędzia Juszczyszyn „kupił” to tłumaczenie i pojechał do Warszawy. Jedyna motywacja, jaka przychodzi do głowy, to że wiedział, iż propozycja Kancelarii Sejmu jest prowokacją: władza zacznie trąbić, że wykazała dobrą wolę, tylko „kasta” ją odrzuciła.

Gdy więc sędzia przyjął zaproszenie, Kancelaria wymyśliła inny sposób na niepokazanie mu wszystkich list poparcia. Uznała, że pokaże tylko jedną, dla sędzi Teresy Kurcyusz-Furmanik, która była kandydatką „obywatelską”. Podpisy zbierała dla niej „Gazeta Polska”. Pozostałe listy z podpisami sędziów chronić ma rzekomo ochrona ich danych. Dlaczego dane obywatela niesędziego są mniej chronione niż obywatela sędziego? Nikt nie wytłumaczył. Bo się nie da.

W dodatku sędzia prowadzący sprawę ma z urzędu dostęp do wszystkich danych i dokumentów, które mogą być dowodem, więc nie można mu odmówić ich udostępnienia.

Reklama