Wybory przewodniczącego obnażyły smutną prawdę o stanie PO – składki płaci tylko 10 tys. partyjnych działaczy. To jedna czwarta liczby aktywistów z czasów wyborów 2013, gdy Donald Tusk zdeklasował Jarosława Gowina. Od wyborów 2015, w których wygrywał Grzegorz Schetyna, ubyło 7 tys. członków.
Czytaj też: PO się skurczyła, to problem w kampanii prezydenckiej
Wciąż najsilniejsza partia opozycji
Liczba aktywnych członków, choć istotna, nie jest najważniejsza. Platforma pozostaje bardzo ważnym graczem na scenie politycznej, najsilniejszą partią opozycyjną. W różnych sondażach jej wynik wynosi 27–28 proc. Kolejny rywal po tej stronie, Lewica, wciąż jest wyraźnie w tyle, z kilkunastoprocentowym poparciem.
Utrzymanie tego pierwszego miejsca było jednym z kluczowych celów Platformy za czasów dotychczasowego przewodniczącego Grzegorza Schetyny. Liczył on na to, że w którymś momencie PiS powinie się noga, a wtedy największa partia opozycji w naturalny sposób przejmie władzę – tak jak partia Kaczyńskiego, która w 2015 r. skorzystała na problemach zmęczonej ośmioma latami rządów PO.
Platforma ma wiele innych zasobów: dostaje z budżetu najwięcej pieniędzy spośród partii opozycyjnych, ma bardzo silną pozycję w samorządach, szczególnie w największych miastach, rządzi lub współrządzi w połowie z 16 województw. Wybory przewodniczącego przypomniały, że w partii i na jej zapleczu pozostaje sporo znanych polityków – choć część z nich, pamiętanych przez wyborców z okresu rządów w latach 2007–15, może być obciążeniem.