„Będziemy walczyć o wszystkie drzewa, nie tylko o jedno” – mówi w swoim spocie Szymon Hołownia, czym oburzył wielu polityków i komentatorów życia publicznego. W filmie widać najpierw las, potem brzozę i animowany papierowy samolocik, który wylatuje gdzieś poza kadr. Krytyka spadła na Hołownię m.in ze strony Barbary Nowackiej, która zapytała, czy naprawdę sprowadza śmierć 96 osób do żartu, oraz Władysława Kosiniaka-Kamysza, który poprosił (zwracając się do Hołowni po imieniu) o ściągnięcie filmu z sieci.
Tłumaczenia samego kandydata były dość mgliste. Najpierw wyznał, że nie sprawdził gatunków drzew występujących w jego spocie, później – na specjalnie zwołanej konferencji prasowej – dodał, że nie drwina była intencją młodych twórców nagrania. A zatem zrzucił odpowiedzialność na fanów. Co brzmiałoby przekonująco, gdyby nie fakt, że był zaangażowany w pracę nad klipem i wypowiedział to feralne zdanie.
Czytaj też: Projekt Hołownia. Czyli czyj?
Spot Hołowni, czyli abecadło youtubowej poetyki
Sprawę tego, co wypada kandydatowi, a czego nie, chciałbym zostawić na boku. Po 10 latach niepotrzebnych ekshumacji, kuriozalnych śledztw i poszukiwań trotylu na wraku – papierowy samolocik wydaje mi się wierzchołkiem góry lodowej nietaktu i braku szacunku dla zmarłych w katastrofie, która przeorała polskie życie publiczne. Stosunek do tragedii jest, był i będzie sprawą osobistą, wobec której jakikolwiek społeczny konsensus raczej nie będzie możliwy.