Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Dlaczego spot Hołowni to popis politycznej nieudolności

Szymon Hołownia rozpoczyna kampanię w Warszawie Szymon Hołownia rozpoczyna kampanię w Warszawie Adam Chełstowski / Forum
Kandydat na prezydenta Szymon Hołownia zaprezentował swój pierwszy spot, po czym go usunął. Powodem było oburzające dla części widzów nawiązanie do katastrofy smoleńskiej. Ale to niejedyny problem z tym klipem.

„Będziemy walczyć o wszystkie drzewa, nie tylko o jedno” – mówi w swoim spocie Szymon Hołownia, czym oburzył wielu polityków i komentatorów życia publicznego. W filmie widać najpierw las, potem brzozę i animowany papierowy samolocik, który wylatuje gdzieś poza kadr. Krytyka spadła na Hołownię m.in ze strony Barbary Nowackiej, która zapytała, czy naprawdę sprowadza śmierć 96 osób do żartu, oraz Władysława Kosiniaka-Kamysza, który poprosił (zwracając się do Hołowni po imieniu) o ściągnięcie filmu z sieci.

Tłumaczenia samego kandydata były dość mgliste. Najpierw wyznał, że nie sprawdził gatunków drzew występujących w jego spocie, później – na specjalnie zwołanej konferencji prasowej – dodał, że nie drwina była intencją młodych twórców nagrania. A zatem zrzucił odpowiedzialność na fanów. Co brzmiałoby przekonująco, gdyby nie fakt, że był zaangażowany w pracę nad klipem i wypowiedział to feralne zdanie.

Czytaj też: Projekt Hołownia. Czyli czyj?

Spot Hołowni, czyli abecadło youtubowej poetyki

Sprawę tego, co wypada kandydatowi, a czego nie, chciałbym zostawić na boku. Po 10 latach niepotrzebnych ekshumacji, kuriozalnych śledztw i poszukiwań trotylu na wraku – papierowy samolocik wydaje mi się wierzchołkiem góry lodowej nietaktu i braku szacunku dla zmarłych w katastrofie, która przeorała polskie życie publiczne. Stosunek do tragedii jest, był i będzie sprawą osobistą, wobec której jakikolwiek społeczny konsensus raczej nie będzie możliwy. Ciekawsze jest to, co (i jak) Hołownia mówi poza tym dwusekundowym fragmentem.

Film trafił na Twittera w środę, gdy marszałek Sejmu Elżbieta Witek ogłosiła datę wyborów prezydenckich: 10 maja. To zasadniczo pierwszy materiał wideo udostępniony przez Hołownię, który można nazwać spotem. Będzie ich z pewnością więcej – kandydaci mają trzy miesiące kampanii przed sobą.

Czytaj też: Zaskakują niezdarne początki kampanii Dudy

Ale pierwsze wrażenie jest ważne. Kandydat powinien zaprezentować się jako poważny gracz, który ma szansę wejść do drugiej tury – niezależnie od tego, czy mamy początek, środek, czy koniec kampanii. Przygotowanie filmu nie musi nawet wymagać wielkich nakładów finansowych. Ważniejszy jest pomysł. W krótkich spotach Pete’a Buttigiega, który osiągnął sensacyjnie dobry wynik w prawyborach w Iowa, widać kandydata rozmawiającego z wyborcami na konkretne tematy. Raz jest to służba zdrowia, innym razem Buttigieg przedstawia się jako weteran wojenny i tłumaczy, czym jest poświęcenie dla ojczyzny (na nagraniu prasuje koszule i rozmawia z innymi weteranami). To prostota, za którą idzie bardzo konkretny komunikat.

Hołownia skorzystał zaś z youtubowej poetyki, której wyznacznikiem jest chaos. Kolejne kadry (cztery na sekundę) migają jak oszalałe. Zdjęcia Sejmu i popularnych polityków oznaczone są takimi epitetami jak syf, jatka, błoto i szczujnia, a dla wzmocnienia przekazu użyto jaskrawej żółtej czcionki. Jest jeszcze symetryzm: zdjęcia zrównują Schetynę z Kaczyńskim, Rosję z USA. Chcąc zaprezentować „koniec świata prawd i wartości”, Hołownia pokazuje zdjęcie z demonstracji przeciw reformie sądownictwa, tęczową flagę i czarną parasolkę. Oto obraz medialnego szumu, w którym nikt „normalny” (jedno z ulubionych słów kandydata) nie umie się odnaleźć. Jaka jest na to recepta? Wyłącz się, bądź offline, wybierz Hołownię.

Leszek Jażdżewski: Habemus Hołowniam!

Słyszałem to – piszę bez cienia ironii – setki razy. U łódzkich dominikanów, tych na Służewie, w duszpasterstwie akademickim, wreszcie w programach samego Hołowni. Przypomnijmy, że 10 lat temu próbował on stworzyć katolicką telewizję dla tych, którzy chcą „zwolnić” i „wyłączyć się”. Biorąc pod uwagę liczbę sprzedanych egzemplarzy jego książek, to pewnie dobra strategia na poprowadzenie katechezy. Nie jestem jednak pewien, czy odpowiednia dla głowy państwa. Prezydent ma przecież konkretne prerogatywy: może wetować i proponować ustawy, reprezentuje kraj za granicą, jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Sprawuje funkcję polityczną. W przeciwieństwie do monarchów Danii, Belgii czy Szwecji nie może powiedzieć, że od teraz jest „offline”, i będzie wyłącznie wręczał ordery.

Stanley dla „Polityki”: Duda faworytem, ale nie może być pewny zwycięstwa

Najpierw wybory, potem partia?

Kompetencje głowy państwa RP Hołownia dobrze zna, lubi się tym chwalić, co uczynił choćby w piątek podczas prezentacji programu wyborczego. Kandydat przestrzegał przed tymi, którzy obiecują projekty możliwe do realizacji tylko przez rząd. Proponuje zająć się takimi tematami jak zagrożenie klimatyczne czy cyberbezpieczeństwo. Zapowiedział, że chciałby uniknąć „wewnętrznej wojny religijnej”, i obiecał wspierać osoby nieheteronormatywne.

Były minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki i były dziennikarz Michał Kobosko, doradcy kandydata, najwyraźniej wiedzą, skąd wieje polityczny wiatr. W całej Europie partie chadeckie stają się coraz bardziej „zielone”, troszczą się o klimat i stopniowo odchodzą od bezdyskusyjnego konserwatyzmu. To wszystko u Hołowni widać. W feralnym spocie też zresztą zapewnia, że nie pójdzie ani w prawo, ani w lewo. Tylko prosto, co brzmi prawie jak parafraza hasła wyborczego Kongresu Liberalno-Demokratycznego z 1991 r. („Ani w prawo, ani w lewo, tylko prosto do Europy”), którego członkowie zakładali potem Platformę Obywatelską. Co więcej, kampanijnym kolorem Hołowni będzie żółty – do tej pory w polityce niewykorzystywany, niezgrany. Czy potrzeba więcej dowodów na to, że prezentowany projekt ma być czymś więcej niż walką o prezydenturę?

Hołownia w niedawnej rozmowie z „Rzeczpospolitą” mówił, że nie może zmarnować gigantycznego potencjału Polaków, który dostrzegł, gdy jeździł po kraju. Cóż, od 2011 r. w polskiej polityce istnieje figura partii usiłującej zastąpić PO. Próbował Janusz Palikot, potem Ryszard Petru i Robert Biedroń. Zdaje się, że po złączeniu się Wiosny z SLD mamy wakat na tym stanowisku. Chyba już więc można spekulować, jak będzie się nazywać przyszła partia Szymona Hołowni.

Adam Szostkiewicz: Hołownia, „stróż wspólnoty”

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną