Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Podły żarcik Beaty Kempy o „pierwszej damie”. Są granice

Beata Kempa, europosłanka Solidarnej Polski Beata Kempa, europosłanka Solidarnej Polski Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
Gdyby Robert Biedroń został prezydentem, to Krzysztof Śmiszek stałby się dla dyplomacji i prasy po prostu „partnerem prezydenta” i tyle. Nic w tym nie byłoby śmiesznego ani kłopotliwego.

Beata Kempa, europosłanka Solidarnej Polski, użyła w stosunku do posła Krzysztofa Śmiszka, partnera życiowego kandydującego na urząd prezydenta Roberta Biedronia, określenia „kandydat na pierwszą damę”, zapewne ironizując w ten sposób na temat konfuzji obyczajowej i nazewniczej związanej z partnerem geja. Na tę ordynarną zaczepkę, której dopuściła się Kempa podczas konwencji swojej partii w minioną sobotę, inkryminowany Śmiszek odpowiedział (na Twitterze) spokojnie i z godnością: „Jak widać nawet przebywanie w Brukseli nie nauczyło Pani szacunku do drugiego człowieka. Pokazała Pani dzisiaj swoją »klasę«, a właściwie jej brak”. Za to część uczestników partyjnego zjazdu zareagowała rechotem i prostackimi okrzykami.

Są takie obowiązki dziennikarza i komentatora, które wypełniam z niechęcią. Należy do nich piętnowanie wulgarnych, prostackich zachowań polityków. Naturalnym odruchem kulturalnego człowieka jest ignorowanie ich – powinnością mediów jest wszelako nagłaśnianie i komentowanie. Jeśli bowiem kiedyś życie publiczne w Polsce ma osiągnąć poziom, jaki wyznaczają partnerzy z Europy Zachodniej, politycy dopuszczający się chamskich wypowiedzi nie mogą być całkiem bezkarni. A karą jest właśnie publiczne napiętnowanie, które prowadzi do wstydu.

Czy Beata Kempa zawstydzi się i zreflektuje? Wątpię. Mówiła już tyle wrednych rzeczy i miała tyle zmarnowanych okazji do przepraszania, że pewnie i tym razem uzna się za dzielną osobę „mówiącą, jak jest” i ściągającą na siebie z tego powodu „nagonkę lewactwa”.

Reklama