Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Prezydenckie żarciki ośmieszają lewicę

Krzysztof Śmiszek na pierwszym posiedzeniu sejmowego klubu lewicy Krzysztof Śmiszek na pierwszym posiedzeniu sejmowego klubu lewicy Adam Chełstowki / Forum
Wybory prezydenckie będą kluczowe dla lewicy – pokażą, czy jest w stanie ugruntować zdobyte dość niespodziewanie w wyborach do Sejmu kilkunastoprocentowe poparcie. Liderzy tej formacji zdają się tego nie dostrzegać.

To było tak. Krzysztof Śmiszek, poseł Wiosny i prywatnie partner Roberta Biedronia, w Nowy Rok wypuścił tweeta z hasztagiem „#Śmiszek2020”. Napisał: „Życzę wszystkim dzisiaj dużo uśmiechu, bo jaki pierwszy dzień, taki cały nowy rok!”. Zretweetował to inny poseł Wiosny Krzysztof Gawkowski, dopisując: „No i jest News” (pisownia oryginalna). Tego tweeta z kolei podał dalej Robert Biedroń, dodając: „Doczekaliśmy się!”.

W mediach zaczęły się spekulacje, czy Śmiszek właśnie został ogłoszony kandydatem lewicy na prezydenta. Informację musiała dementować rano rzeczniczka SLD Anna Maria Żukowska (mówiąc o Śmiszku, że ma „krotochwilny” styl) i sam poseł Wiosny. „Lewica ma poparcie społeczne także dlatego, że potrafimy bardzo poważne sprawy potraktować z humorem i luzem” – powiedział portalowi Gazeta.pl.

Czytaj też: Wybory prezydenckie, kto da radę

Śmiertelnie poważne wybory

Wszystko może byłoby i zabawne, gdyby nie dwa problemy. Po pierwsze, Polacy traktują wybory prezydenckie śmiertelnie poważnie. Po drugie, wynik głosowania na głowę państwa przekłada się w bardzo bezpośredni sposób na późniejsze losy całych formacji. Przykłady można mnożyć. Doświadczyła tego kiedyś Unia Wolności, która nie wystawiła swojego kandydata w 2000 r. i niedługo potem przepadła w wyborach. Z drugiej strony w tych samych wyborach wokół poparcia dla Andrzeja Olechowskiego została zbudowana PO.

Nie trzeba zresztą sięgać tak daleko w przeszłość, prezydenckie głosowanie sprzed pięciu lat potwierdziło te reguły. Wybór Andrzeja Dudy zwiastował wymianę obozu władzy, której trwałość po czterech latach potwierdziły zeszłoroczne wybory parlamentarne. Sukces Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich ułatwił wygraną Dudy i PiS, a także umożliwił wejście do parlamentu ugrupowania stworzonego przez rockmana. Z kolei Lewica zlekceważyła to głosowanie, wystawiając groteskową kandydaturę Magdaleny Ogórek, i w wyborach parlamentarnych przegrała z kretesem. Z parlamentu zniknęła na cztery lata.

Czytaj też: Czy młode pokolenie rozrusza Sejm

Łatwo przyszli, łatwo mogą odejść

Tym razem moment dla lewicy jest równie istotny. Owszem, pospiesznie zbudowana formacja odnotowała bardzo przyzwoity wynik w październikowych wyborach – 12,6 proc., co pozwoliło jej wprowadzić do Sejmu 49 posłów. Ale sukces był dosyć przypadkowy, nic by z tego nie było, gdyby Grzegorz Schetyna w ostatniej chwili nie wyrzucił SLD z budowanej Koalicji Obywatelskiej. Później w kampanii lewicy chodziło bardziej o to, żeby nie stracić poparcia zyskanego na początku, niż żeby zyskać kolejnych wyborców.

Co więcej, sukces jest wciąż bardzo nietrwały. Nowa formacja jest jak gliniany dzban przed wypaleniem w piecu: wciąż może się łatwo odkształcić i trafić do kosza. Jeśli wyborcy nie będą czuli, że są traktowani poważnie, to sami przestaną podchodzić do lewicy jako realnej alternatywy. I tak jak dość szybko przyszli, mogą równie szybko odejść. A w Polsce raz straconą pozycję polityczną odbudować jest niesłychanie trudno.

Czytaj też: Wyborczy portret Polaków

Wóz albo przewóz dla lewicy w obecnej postaci

Żarciki i krotochwile nie przykrywają zresztą faktu, że lewica ma potężny problem z wyborami prezydenckimi. Żaden z trzech liderów – Włodzimierz Czarzasty, Robert Biedroń ani Adrian Zandberg – nie pali się do kandydowania. Czarzasty ma problem z postkomunistyczną hipoteką, Biedroń przegapił swój moment, a Zandberg uważa, że jego chwila jeszcze nie nadeszła. Pomysły z wystawieniem w tych wyborach kobiety rozbijają się o niską rozpoznawalność ewentualnych kandydatek, a czasu do wyborów jest coraz mniej.

Wybory mogłyby być szansą dla lewicy, gdyby jej kandydat/kandydatka uzyskała lepszy wynik niż koalicja w wyborach do Sejmu. Minimum przyzwoitości to dwucyfrowy rezultat. Jeśli przedstawiciel lewicy osiągnie w I turze poniżej 10 proc., to będzie to poważny cios dla prób odbudowy lewicowej formacji w Polsce. Być może dla koalicji w obecnej postaci – cios śmiertelny.

Rzeczniczka SLD twierdziła dzisiaj, że kandydat na prezydenta jest już wytypowany, a jego start zostanie ogłoszony 19 stycznia na konwencji wyborczej, wraz z programem. Z punktu widzenia lewicy dobrze by było, żeby wtedy żarty już się skończyły.

Czytaj też: SLD i Wiosna się łączą. Razem na razie osobno

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną