Epidemia koronawirusa uświadomiła nam – poza innymi – kwestię wagi nauki, rzetelnej wiedzy eksperckiej, kluczowej roli monitoringu, sprawozdawczości i, nie wahajmy się, mówienia opinii publicznej prawdy. Niestety, w Polsce nie jest z tym najlepiej. Rząd PiS zlekceważył pierwsze ostrzeżenia WHO, instytucji Unii Europejskiej, a potem już powszechnie dostępne doniesienia o lawinowym rozprzestrzenianiu się wirusa w połowie lutego. Wtedy przekazał 2 mld zł na telewizję nazywaną publiczną, a palcem swej posłanki przekazał informację onkologicznie chorym, gdzie ma ich potrzeby.
Czytaj też: Europa rozlicza się z wirusa
Konfabulacje i fantazje premiera o Unii
Dezinformacja trwa od początku regularnych wystąpień przedstawicieli rządu, bo – i tu znów polska specyfika – nie zdecydowano się na przemyślaną abdykację polityki na rzecz specjalistów i ekspertów, jak ma to miejsce w wielu krajach. Politycy najwyższej rangi z lubością okupują porę najlepszej oglądalności programów telewizyjnych. A tymczasem Polska jest jednym z trzech krajów UE o najniższych wskaźnikach testowania populacji. Krótko mówiąc: eksperci i opinia publiczna nie wiedzą, jaka jest prawdziwa skala zachorowań i śmierci spowodowanych wirusem. A wiemy, że potencjał testowania naszych laboratoriów jest dwukrotnie większy niż ich wykorzystanie. Dlaczego?
Podobnie nie sposób zrozumieć uporu, z jakim politycy PiS dezinformują na temat roli i działań Unii w czasie i względem pandemii. Konfabulacje premiera, że UE nie dała „ani centa” na walkę z epidemią, były nieprawdziwe, gdy to mówił, i teraz, gdy brnie w swe fantazje na ten temat.