Prezydent bardzo się pospieszył. Może po to, aby PiS zdążył opanować Sąd Najwyższy przed orzeczeniem o ważności wyborów? Chodzi o pacyfikację Izby Pracy, która mogłaby odebrać orzekanie o ważności elekcji zawieszonej uchwałą trzech połączonych Izb SN Izbie Kontroli Nadzwyczajnej złożonej z neosędziów.
Czytaj też: SN w zasobach ludzi władzy
Symbol zdrady
Kamil Zaradkiewicz jest dla prawników niegodzących się z polityką przejmowania władzy sądowniczej przez PiS symbolem zdrady. Zdrady tak praworządności i prawniczego kodeksu etycznego, jak własnego środowiska. Był studentem i protegowanym prof. Marka Safjana i Jerzego Stępnia – byłych prezesów Trybunału Konstytucyjnego. Miał ambicje zostać sędzią TK. I olbrzymi żal, że nie znalazł się w piątce sędziów wybranych pod koniec rządów PO-PSL. Ale PiS też nie dał mu tego stanowiska.
Teraz w Sądzie Najwyższym ma być odpowiednikiem Mariusza Muszyńskiego, który wyrzucił z Trybunału Konstytucyjnego niemal wszystkich pracowników obsługi prawnej i administracyjnej, likwidując pamięć instytucjonalną. Wyrzucił często wybitnych prawników, ludzi z habilitacjami, dorobkiem i doświadczeniem, robiąc to w sposób możliwie najbardziej poniżający. A zatrudnił osoby w typie BMW (bierny, mierny, ale wierny).
Czytaj też: Bruksela uważa, że ustawa kagańcowa łamie prawo Unii
Władza o nim nie zapomniała
Zaradkiewicz, doktor habilitowany, adiunkt na Uniwersytecie Warszawskim, stał się osobą publicznie znaną w początkach ataku PiS na Trybunał Konstytucyjny.