Rano w Sejmie odbyło się głosowanie w sprawie wyborów korespondencyjnych. Jeszcze do wczoraj oczekiwanie na jego wynik budziło ogromne emocje, a po stronie opozycyjnej – nadzieje. Miała być wielka konfrontacja PiS i Solidarnej Polski z utrzymującą kręgosłup w pozycji pionowej częścią Porozumienia, miały być iskry i, kto wie, może upadek rządu i przyspieszone wybory. Skończyło się na porozumieniu dwóch Jarosławów – Kaczyńskiego i Gowina – i czołobitnych podziękowaniach od jednego z głównych buntowników, Michała Wypija, dla prezesa PiS. Wybory nie zostaną przesunięte, ale 10 maja się po prostu nie odbędą, Sąd Najwyższy ma stwierdzić ich nieważność, a marszałek Sejmu zarządzić nowe. Przez najbliższe miesiące opozycja będzie nadal (słusznie) zarzucać PiS doprowadzenie do kosmicznego chaosu prawnego, a PiS dowodzić, że jest on winą opozycji.
Czytaj też: Prawicowy plankton też może odebrać głosy PiS
Konfederacja się wstrzymała
Tymczasem w cieniu tego fundamentalnego dla państwa konfliktu pojawiła się mała niespodzianka – wszystkich 11 posłów Konfederacji wstrzymało się od głosu. Postąpili tak, choć krytykowali pomysł PiS na przeprowadzenie w maju wyborów korespondencyjnych, a miesiąc wcześniej zagłosowali przeciwko wprowadzającej je ustawie. O co zatem chodziło: czy wstrzymanie się konfederatów oznacza ich zbliżenie z PiS? Nie do końca. „Nie chcemy być sklejani z centrolewicą.