Gdyby nie Śląsk, epidemia byłaby za nami – stwierdził minister zdrowia. Dzisiaj w kraju wykryto 217 zakażeń – z tego 163 przypadki na Śląsku. W sobotę swój region wizytował premier Mateusz Morawiecki, świeży śląski poseł. I uspokajał, choć tego dnia zakażenie wykryto u 165 mieszkańców.
Że sytuacja jest już pod kontrolą. Że już w poniedziałek, wtorek mogą powoli ruszać uśpione epidemią kopalnie. Że na Śląsk ściągnięto ponad 60 wymazobusów. Że do województwa już jadą sanepidy z innych regionów. Już. W tym momencie w województwie chorowało 5,3 tys. osób, z tego 1600 górników. Zmarło 180 osób.
Czytaj też: Epidemia to test dla Polski lokalnej
Mało laboratoriów, mało testów
Cofnijmy się do marca, gdy wszystko się zaczęło. W 4,5-milionowym województwie tylko jedno laboratorium wykonuje testy na obecność wirusa. Ponieważ pozostałe cztery przez długie tygodnie, w ocenie lekarzy, okazały się niewydolne, próbki zaczęto wysyłać do Warszawy, która też miała swoje problemy. Trzeba było czekać kilka dni na wyniki. Tymczasem, żeby ogarnąć sytuację i przerwać łańcuch zakażeń, musi wystarczyć doba.
Pod koniec kwietnia na Mazowszu, które ma o milion więcej mieszkańców niż my, pracowało 18 nowoczesnych laboratoriów. W Małopolsce, o milion mniej od nas licznej, osiem. Na Śląsku – tylko siedem.
Jeszcze z końcem marca poseł PiS Adam Gawęda, sekretarz stanu Ministerstwa Aktywów Państwowych odpowiadający za górnictwo, uspokajał. Że raport Głównego Urzędu Górnictwa zapewnia o praktycznie zerowym ryzyku zakażeń w kopalniach.