W warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej jeden z fanów występującego tam w weekend piewcy obecnych porządków Jana Pietrzaka uderzył reporterkę OKO.press, a innemu dziennikarzowi portalu próbował wytrącić telefon, którym rejestrował wydarzenie. Krótko ./wcześniej stołeczna policja podczas tzw. protestu przedsiębiorców zatrzymała wysłannika „Gazety Wyborczej” i choć pokazywał legitymacje prasową, wywiozła go w „suce” na komendę poza miasto.
Przed sąd z kolei trafić mają – również na wniosek policji – dziennikarze sprawozdający pikiety pod domem posła PiS Jarosława Kaczyńskiego. Oni też pokazywali funkcjonariuszom legitymacje. Mimo to policja uznała ich za uczestników nielegalnego zgromadzenia, łamiących na dodatek rygory epidemiologiczne dotyczące zachowania dystansu.
Czytaj też: Cenzura w Trójce
Efekt mrożący
Służby prasowe policji w odpowiedzi na monity redakcji idą w zaparte. Albo przekonują, że przedstawiciele mediów nie wyjaśnili interweniującym funkcjonariuszom, że wykonują zawodowe powinności. Albo – w wersji ostrzejszej – twierdzą, że przystępując do tłumienia demonstracji, policja zawsze ostrzega „posłów, senatorów, przedstawicieli mediów i kobiety w ciąży”, by opuścili teren zgromadzenia, i dopiero potem przystępuje do czynności. Tym samym nie może brać odpowiedzialności za to, co się nieposłusznym żurnalistom czy fotografom przytrafi.
W obu przypadkach chodzi o jedno – wywołanie efektu, który prawnicy nazywają „mrożącym”.