Spór o ciszę wyborczą jest pewnie tak stary jak ona sama. A niektórzy historycy podnoszą, że w Polsce obowiązywała już podczas pierwszych wyborów do Sejmu Ustawodawczego po odzyskaniu niepodległości. Już ordynacja z 28 listopada 1918 r., sygnowana przez naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego, premiera Jędrzeja Moraczewskiego i ministra spraw wewnętrznych Stanisława Thugutta, zakazywała wygłaszania w dniu wyborów przemów do wyborców i prowadzenia agitacji w lokalu, budynku, gdzie lokal ten się znajdował, a także na ulicy w promieniu 100 m od wejścia. Znamienne, że w II RP w przeddzień wyborów (od godz. 18) i przez cały dzień głosowania zakazywano też „sprzedaży, wyszynku lub podawania trunków alkoholowych”.
Czytaj też: Głosowanie na urlopie? Tylko nie zgub zaświadczenia
Cisza wyborcza. Co można, a czego nie?
Na dobre cisza wyborcza w Europie rozprzestrzeniła się w reakcji na awantury, bijatyki, a czasem mordy, do których w dniach głosowania dochodziło w Republice Weimarskiej przed dojściem nazistów do władzy. Po II wojnie jedne demokracje wprowadzały ciszę, inne nie. Te pierwsze argumentowały najczęściej, że chodzi o danie obywatelom czasu na spokojny, niezmącony agresywną agitacją namysł. Cisza miała być ponadto barierą przed bezpardonowymi i nieuczciwymi chwytami, po jakie tuż przed godziną zero mogły zechcieć sięgnąć partyjne sztaby za radą speców od propagandy i sterowania masami.