Wybory prezydenckie są ważne, uchybienia nie miały wpływu na wynik, a władza polityczna stanęła na wysokości zadania i nie złamała praw wyborczych – orzekła Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego. Przedtem zgodnym głosem przedstawiciel Prokuratora Generalnego i Państwowej Komisji Wyborczej zarekomendowali jej uznanie ważności wyborów.
Wszystko odbyło się w atmosferze rodzinnej zgody. A rząd dostał rozgrzeszenie ze swej stronniczości i nieudolności. Nikt się chyba innego werdyktu nie spodziewał, gdy okazało się, że zwyciężył Andrzej Duda.
Marek Ostrowski: Na co Sąd Najwyższy nie może zamykać oczu
Żenujący fragment uzasadnienia
Można było przewidzieć, że Izba, do której PiS akceptował sędziów, przejdzie do porządku dziennego nad faktem, że wybory przeprowadzono w niekonstytucyjnym trybie – by wspomnieć to, że choć ogłoszono nowe wybory, to nie wszyscy kandydaci musieli się na nowo rejestrować. A ci, którzy musieli, dostali kilka dni na zebranie 100 tys. podpisów. Tak więc naruszono zasadę równości.
Izba Kontroli Nadzwyczajnej przeszła też do porządku dziennego nad tym, że nowe przepisy wyborcze uchwalono z naruszeniem regulaminu Sejmu, czyli także konstytucji. Ogłaszająca wyrok prezeska Izby Joanna Lemańska uzasadniła, że decyzje podjęte przez władzę miały na celu poszerzenie możliwości skorzystania z prawa do głosowania, a więc spełniły konstytucyjne cele.
Ten fragment uzasadnienia orzeczenia, w którym usprawiedliwia bezprecedensowy chaos związany z ogłaszaniem wyborów i przemilcza fakt niewywiązania się z obowiązku przeprowadzenia ich 10 maja, jest szczególnie żenujący.