Opozycyjni wyborcy z nadzieją wypatrują 2023 r., kiedy to wreszcie będzie można odebrać władzę PiS i żyć w państwie, w którym nie szczuje się na ludzi o odmiennej orientacji seksualnej czy sędziów broniących godności swojego zawodu. Ale, po pierwsze, wcale nie jest pewne, że opozycja pokona partię Jarosława Kaczyńskiego, a po drugie – i nawet ważniejsze – takie zwycięstwo nie zmieni wszystkiego. Wciąż – przez następne dwa lata – głową państwa będzie polityk, który do tej pory był posłusznym narzędziem w rękach prezesa PiS i trudno się po nim spodziewać, żeby nowemu rządowi ułatwiał życie, zwłaszcza w dziele walki z tymi wszystkimi okropieństwami, które Zjednoczona Prawica, przy jego udziale, zafundowała nam przez ostatnie pięć lat.