„Jesteśmy głęboko oburzone faktem, że Jarosław Kaczyński ośmielił się wystąpić przeciwko tak słusznie demonstrującym młodym Polkom i Polakom, mając przypięty znaczek POLSKI WALCZĄCEJ. Nie ma do tego znaku żadnego prawa. Wykorzystywanie tego znaku w takiej sytuacji jest dla nas niedopuszczalne” – napisały uczestniczki powstania warszawskiego Anna Jakubowska „Paulinka”, Wanda Traczyk Stawska „Pączek”, Hanna Stadnik „Pętelka”, Anna Przedpełska-Trzeciakowska „Grodzka” oraz Krystyna Zachwatowicz-Wajdowa „ Czyżyk”. Poza głębokim ukłonem dla Pań można do ich głosu dodać dwa wątki.
Czytaj też: W pandemii wyszło na jaw, że władza PiS jest amoralna
Podeprzeć się powstaniem
Po pierwsze, prezes PiS swoim gestem zbliżył się do tych, którzy tatuują sobie akowską „kotwicę” np. na łydkach, uznając to za dowód swego patriotyzmu. To przecież także do tego towarzystwa skierowane było jego wezwanie o obronę – jak to ujął, „za wszelką cenę” – rzekomo zagrożonych kościołów. Ba, nie tylko świątyń, ale i samej instytucji Kościoła. Nie bez powodu można to było uznać za sugestię, aby tworzyć cywilne bojówki złożonych z sympatyków PiS i sprzyjających im kiboli czy narodowców – i to w stylu nawiązującym choćby do ulic Monachium lat 20. i 30. ubiegłego wieku (podważającym tę analogię polecam choćby wizytę w otwartym lata temu w stolicy Bawarii Centrum Dokumentacji i Edukacji o Historii Narodowego Socjalizmu).
Po drugie, sygnatariuszki apelu nie podniosły, że Jarosław Kaczyński próbował już podeprzeć się dla swoich politycznych celów szacunkiem, jakim cieszą się wśród Polaków powstańcy.