W środę w środowiskach związanych z wojskiem z jednej strony krążyły plotki o odbywających się gdzieś w podziemiach sztabu generalnego naradach dowódców, a z drugiej o decyzji politycznej, która miała zapaść na Nowogrodzkiej i oczekiwała tylko na ogłoszenie przez Andrzeja Dudę. Wieczorem prezydent wystąpił w zaprzyjaźnionej telewizji Polsat, o stanie wyjątkowym nie mówił nic i tonował perspektywę starć między protestującymi a obrońcami kościołów z wezwania prezesa PiS. Co nie oznacza jeszcze, że w bunkrach BBN scenariusz stanu wyjątkowego nie jest rozważany, przynajmniej jako jedna z opcji rozwoju wypadków.
Czytaj też: Już wszystko szło po naszej myśli, kiedy tamci przyszli
Czołgi jadą, ale na ćwiczenia
Stan wyjątkowy, mimo że jest jednym z trzech stanów nadzwyczajnych ustanowionych przez konstytucję, nasuwa jedno nieuchronne skojarzenie – ze stanem wojennym 1981. W obiegu publicznym pojawiły się w środę zdjęcia wojskowych pojazdów w transportach kołowych czy kolejowych z pytaniami, czy przypadkiem nie zmierzają „na Warszawę”, by ją pacyfikować. W większości były to transporty sprzętu na krajowe ćwiczenia „Lampart” lub międzynarodowych grup szybkiego reagowania NATO, za które w 2020 r. odpowiada Polska. Zadaniem ćwiczeń nie jest bynajmniej przygotowanie do tłumienia zamieszek, a obrona terytorium państw sojuszu przed atakiem z zewnątrz.
Ponieważ takie ćwiczenia zaczynają się za chwilę na Litwie, żeby się tam przemieścić, pełniąca dyżur w sojuszniczej szpicy 21.