Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Nowe limuzyny dla rządu. Głupota czy tylko buta?

Premier Mateusz Morawiecki Premier Mateusz Morawiecki Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Kupowanie trzech setek aut dla urzędników państwowych w momencie nasilania się pandemii i kryzysu dowodzi albo bezgranicznej głupoty, albo niezmierzonej buty. Bądź obu tych przymiotów naraz.

Jak poinformował „Fakt”, Centrum Obsługi Administracji Rządowej ogłosiło właśnie przetarg na dostarczenie 308 aut, które trafić mają do wszystkich ministerstw i urzędów wojewódzkich oraz 35 innych instytucji państwowych, m.in. Głównego Inspektoratu Ochrony Roślin i Nasiennictwa, Urzędu Miar, Wyższego Urzędu Górniczego, Urzędu Zamówień Publicznych i Urzędu Komunikacji Elektronicznej.

Limuzyny z unijnych pieniędzy

Operacja kupowania dość wysokiej klasy samochodów dla urzędników przeprowadzana jest pod nazwą „Wsparcie logistyczne w zakresie udzielania pomocy socjalnej II” – i już to ma posmak kabaretowy.

Zwłaszcza że wśród zamawianych pojazdów są m.in. ekologiczne hybrydy, pojazdy elektryczne oraz SUV-y z napędem na cztery koła. Część floty ma mieć silniki z mocą minimum 180 KM. W szczegółowej specyfikacji przetargu doprecyzowano też warunki wobec niektórych pojazdów: a to dotyczące metalizowanego bądź perłowego lakieru nadwozia, a to koloru tapicerki, a to udogodnienia w rodzaju asystenta martwego pola, tempomatu, przyciemnianych tylnych szyb, aluminiowych felg i podgrzewanych foteli...

Na dodatek „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że zakup ma być współfinansowany ze środków Programu Krajowego Funduszu Azylu, Migracji i Integracji Unii Europejskiej, a więc z pieniędzy unijnych. Formalnie fundusz ten ma się zajmować zarządzaniem ruchem migracyjnym i prowadzeniem wspólnej polityki imigracyjnej wedle zasad Karty praw podstawowych UE. Nadzorowany jest przez resort spraw wewnętrznych.

Choć nie ujawniono, ile fundusz (czyli Unia) miałby dopłacić do transakcji, to dotychczasowa praktyka współfinansowania przezeń publicznych projektów dowodzi, że w grę wchodzić może nawet 75 proc. kosztów przedsięwzięcia.

Tym samym w zamyśle pomysłodawców operacji Unia może zapłacić niemal pełną kwotę za auta służące wożeniu funkcjonariuszy ekipy, która nie dość, że tę Unię co rusz atakuje i oskarża o nihilizm, to jeszcze akurat wspólnotowej polityce migracyjnej otwarcie się sprzeciwia.

Rząd stracił poczucie przyzwoitości

Ten koncept jest majstersztykiem nadwiślańskiego cwaniactwa. Obrazić, opluć – a co! Ale jak dają kasę, to bez obciachu i skrupułów brać, bo przecież nam, Polakom, zawsze się należy.

I wreszcie – rząd, który podejmuje teraz jakby nigdy nic decyzję o rozbudowie państwowej floty samochodowej, stracił albo rozum i resztki instynktu samozachowawczego, albo też poczucie przyzwoitości. A może i jedno, i drugie. Trudno wszak o większy dowód głupoty bądź/i buty niż taka transakcja w sytuacji zaostrzającej się pandemii i to warunkach szwankującej, łagodnie mówiąc, opieki medycznej (tak naprawdę należałoby napisać: już kompletnie zdezorganizowanej), a na dodatek niemal pewnej zapaści gospodarczej.

Na koniec siłą rzeczy półżartem tylko: limuzyny są dziś dla państwa PiS faktycznie towarem pierwszej potrzeby. Czymś trzeba przecież przewozić (czy raczej ewakuować) z miejsca na miejsce wicepremiera/prezesa, którego na cel wzięli sobie uparci demonstranci. Czymś trzeba rozjeżdżać młode dziewczyny i chłopaków blokujących drogi (to akurat nie rząd, ale NIK, też przecież – mimo ostatnich napięć – pochodzący z pisowskiego nadania). No i wreszcie – jak to trafnie ujęli autorzy licznych już memów i innych satyrycznych komentarzy – PiS musi mieć limuzyny, by w razie czego miał czym szybko wyp***ć.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną