Ja tam nie jestem żadną liderką, jesteśmy kolektywem – zapewnia Agnieszka Czerederecka, której akurat wypada dzień spotkań, a na koniec jeszcze strajk w Otwocku (20 km od Warszawy, 45 tys. mieszkańców). Przyjeżdża tam z nagłośnieniem, flagami, maseczkami i przypinkami, bo tego najbardziej brakowało dwóm 20-letnim studentkom, które inicjują protesty w tym rządzonym przez PiS i Konfederację mieście. – Widać, że ludzie są zdeterminowani. Wystarczy wrzucić „wydarzenie” na lokalną grupę na Facebooku, a ludzie przekazują sobie sami dalej informacje – opowiadają. Przez miasteczko w ostatni czwartek przeszedł kolejny marsz. Około 2 tys. osób skandujących: „Nie będziemy się użalać, proste hasło: wypierdalać”.
Dzień wcześniej na ulice wyszedł m.in. Grodzisk, dzień później – Zakopane (na kartonach: „Nie zadzieraj z wkurwioną góralką”). – Mniejsze miasta mają często problem ze środowiskami nacjonalistycznymi, patriarchat trzyma się mocno, dziewczyny dostają pogróżki, doznają represji. Dodajemy im siły, organizując „wycieczki wspomagające”. Hasło „Nigdy nie będziesz szła sama” mocno wybrzmiewa na tych protestach – mówi Klementyna Suchanow, też wbrew własnej woli okrzyknięta liderką Ogólnopolskiego Strajku Kobiet (OSK).
Na ok. 500 miejscowości, które strajkują od 22 października, aż 90 proc. to miasteczka takie jak Otwock. Stworzona przez OSK mapa kraju najlepiej oddaje skalę usieciowienia – otwarty plik, do którego demonstrantki co dzień dopisują kilkadziesiąt wydarzeń. Na mapie od czterech lat jest Rybnik (137 tys. mieszkańców). – Zbierałyśmy podpisy pod projektem Ratujmy Kobiety, broniłyśmy wolnych sądów, praw osób niepełnosprawnych – wylicza Hanna Kustra, lokalna koordynatorka OSK.