O założeniach rządowego programu „Pod biało-czerwoną” i wątpliwych celach tej akcji pisałem tu latem, kiedy tylko premier Morawiecki wygłosił wiekopomną i wszystko wyjaśniającą frazę, że idzie o to, „by wszędzie stawiać maszty, wysokie maszty (...) i niech na tych masztach ta biało-czerwona flaga przypomina nam o wspaniałej przyszłości, która czeka nas, ale też niech przypomina nam, że nie wzięliśmy się tutaj znikąd”.
Czytaj też: Bitwa o wozy strażackie. Jak rząd PiS powiózł samorząd
I słowo (maszt) stało się ciałem
Jak ujawnił portal OKO.press, apel szefa rządu podjęli zwolennicy pomysłu z niemal połowy gmin Rzeczpospolitej. Trzeba jednak przypomnieć, że aby gmina dostała 5 tys. zł dotacji na wybudowanie masztu i zawieszenie na nim narodowej flagi, wystarczyło zebrać od stu (w najmniejszych miejscowościach) do tysiąca (w największych miastach) podpisów, choćby i przedszkolaków albo dzieci szkolnych.
Wedle obliczeń OKO.press rząd musi znaleźć teraz „co najmniej 5 905 000 zł”. Inaczej bowiem słowa samego Mateusza Morawieckiego okażą się obietnicą bez pokrycia i nawet przez suwerena mogą zostać uznane za kiepską propagandę („Dlaczego złośliwi rodacy nazywają szefa rządu Pinokiem? – zgadnij, Koteczku” – napisałby zapewne wybitny kpiarz czasów PRL, czyli Stefan Kisielewski „Kisiel”).
Naturalnie finansiści PiS już znaleźli rozwiązanie: wymyślili, że pieniądze na maszty i flagi (tj. na rządowy program i spełnienie zapewnień premiera) wezmą z Funduszu Przeciwdziałania Covid-19.
Najprostszy komentarz do takiego postawienia sprawy mógłby sprowadzać się do wytknięcia władzy kompletnego pomieszania priorytetów. I w sumie – ze względu na brutalność wynikającą z wagi pandemicznego zagrożenia – taki komentarz powinien wystarczyć. Wszak to, że państwo w czasie epidemii wydaje pieniądze na maszty i flagi zamiast na ledwo już dyszącą służbę zdrowia (chociażby respiratory), mówi o rządzie wszystko.
Czytaj też: Fundusz Patriotyczny dla narodowców
Wydawanie bez trybu
Ale poza tym istotne jest to, że ekipa Morawieckiego z dnia na dzień zdobywa coraz większą wprawę w ekscentrycznym wydawaniu pieniędzy w czasie walki z zarazą. I nie chodzi już nawet o kupowanie niewiele wartych maseczek niby-ochronnych z Azji za pośrednictwem KGHM i dziwnych firm krzaków powiązanych z wywiadem, jak ustaliły już media. Ani wielokrotnie przepłaconych maseczek od firmy zaprzyjaźnionego instruktora narciarstwa. A wreszcie respiratorów widmo – znowu od podejrzanych firm oficerów służb specjalnych.
Całkiem niedawno przecież sam premier (ceniony podobno finansista) postanowił z tego samego Funduszu Przeciwdziałania Covid-19 opłacić rekompensaty dla hodowców i handlarzy chryzantemami, którzy faktycznie sporo stracili po decyzji o zamknięciu cmentarzy w czasie Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego. A precyzyjnie: wskutek tego, że szef rządu ogłosił to w ostatniej chwili, jako że – jak się podejrzewa – być może długo deliberował, czy można narażać się elektoratowi i Kościołowi takim naruszaniem tradycji.
Co też ważne, stawiania masztów i wieszania flag nijak nie da się uznać za działania służące zwalczaniu epidemii. Jak wytyka rządowi pytany przez OKO.press konstytucjonalista prof. Ryszard Piotrowski, uchwałę o przeznaczeniu pieniędzy z funduszu antypandemicznego na maszty i flagi podjęto z ewidentnym naruszeniem prawa. Lecz przecież ludzie PiS przyzwyczaili się już do działania bez żadnego trybu.
Czytaj też: „Black Mirror” po polsku. Premier w rzeczywistości równoległej