ANNA DĄBROWSKA: – Mija kilka tygodni, od kiedy wysłał pan list otwarty do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Odpisał panu?
KAROL RAJEWSKI: – List na moim Facebooku zobaczyło ponad 2 mln ludzi, ale prezes do dziś mi nie odpisał. Liczyłem na to, bo byłem członkiem PiS przez 10 lat, od 2006 r., przez dwie kadencje, radnym powiatu sieradzkiego i burmistrzem.
Napisał pan, że posłowie z PiS wymuszali na panu obsadzanie stanowisk w gminie „pisowskimi aparatczykami”. Do tej pory nie chciał pan mówić, o kogo chodzi, bo miał się o tym dowiedzieć prezes PiS w rozmowie w cztery oczy. Już się raczej z panem nie spotka, więc o kogo chodzi?
Zaraz po tym, jak wygrałem wybory na burmistrza, zjawili się u mnie koledzy z PiS. Między innymi M., który przez chwilę był nawet zawieszony w partii, bo stworzył w Zgierzu rodzinno-polityczny układ. Pozałatwiał wszystkim pracę, ale dziś wciąż jest posłem i chętnie pokazuje się w Sejmie przy prezesie. Z kolei P., też poseł, zażądał ode mnie, abym zatrudnił na swojego zastępcę wójta z PiS, który przegrał wybory i nie ma pracy. Powiedziałem, że to nie jest możliwe, bo szedłem do wyborów z hasłem: gmina bez wiceburmistrza. Odpowiedział mi, że wybory się skończyły i teraz trzeba działać dla partii.
To pana zaskakuje? Niestety tak wygląda polityka.
Nie zgodziłem się i wsadzili byłego wójta na zastępcę dyrektora regionalnego Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Łodzi. Inna pani z PiS, dyrektorka szkoły, chciała być u mnie sekretarzem gminy i też jej odmówiłem, a dziś jest wicestarostą. Ja naprawdę potrzebowałem ludzi, którzy mają kwalifikacje i pomogą mi zarządzać gminą. Dlatego zatrudniłem na doradcę byłego prezydenta Sieradza, wcześniej sekretarza gminy, który miał ogromne doświadczenie, ale moim kolegom nie podobało się to, że był z PO.