Opublikowana właśnie po polsku książka amerykańskiego dziennikarza Matta Taibbiego „Nienawiść sp. z o.o.”, z sugestywnym podtytułem „Jak dzisiejsze media każą nam gardzić sobą nawzajem”, stanowi kolejny przyczynek do gorącej także w Polsce dyskusji: w jakim stopniu media odzwierciedlają rzeczywistość, a w jakim ją kreują. Ta druga funkcja jest niezaprzeczalna, chodzi jedynie o to, czy dominująca.
Główna teza nie jest oryginalna: żyjemy w informacyjno-publicystycznych bańkach tworzonych przez media, które dbają, abyśmy ich nie opuścili, więc dostarczają materiałów mających nas w nich zatrzymać i odstręczyć od obozu przeciwnego, poprzez wzniecanie do niego odrazy. W Polsce bańki są teraz dwie, ale jedna, ta pisowska, jest twarda i nieprzepuszczająca, a druga wygląda jak rzeszoto.
To właśnie w mediach uchodzących za niepisowskie odbywa się regularny crossfire, czyli spatologizowana wersja udostępniania głosu obu stronom. Już jakiś czas temu BBC ogłosiła rewizję tego tradycyjnego nakazu, mającego w założeniu zapewniać bezstronność, a prowadzącego do nagłaśniania poglądów antyszczepionkowców, płaskoziemców, kreacjonistów, negacjonistów wszelkiej maści. A u nas zwłaszcza do nagłaśniania partyjnych propagandystów „dobrej zmiany”. W prywatnych telewizjach i rozgłośniach, w programach publicystycznych, aranżowane są duety opozycyjnych i pisowskich polityków, dobierani są rozmówcy z obu stron (a niekiedy tylko jednej, prawicowo-katolickiej i antyaborcyjnej, za co jedna ze stacji niedawno przepraszała). Agitatorzy obozu władzy nie marnują okazji, by zarzucić widzów i słuchaczy przekazami dnia, a crossfire zamieniają w ostrzeliwanie oponenta. Komentatorzy zaś tamże występujący nie odmawiają sobie wybrzydzania i utyskiwania na opozycję, upatrując w tym świadectwa swojej niezależności.