Dla zaprezentowania czytelnikom aktualnej pisowskiej ustawy o służbie zagranicznej – przegłosowanej jeszcze w styczniu, odrzuconej przez Senat i znów przyjętej przez Sejm – posłużę się tylko na poły żartobliwą scenką z gatunku political fiction:
– Wodzu, wsypa z tym Obajtkiem. Trzeba go szurnąć – mówi premier.
– Spokojnie. Przetrzymamy. Nie mogę go szurnąć, skoro mówiłem, że to błyszcz i dar boży – odpowiada prezes.
– Oj, blamaż jest za duży – upiera się premier.
– No to go schowajmy na jakiś czas. Daj go na ambasadora, gdzieś daleko, obiecaj, że wróci na naftę.
– Sofia się zwalnia – proponuje premier.
– Nie, to za mało. On taki drażliwy, a się jeszcze przyda. Daj go do Paryża.
– Przecież on nie zna w ogóle zagranicy, a tam bezpieczeństwo, NATO, on nie ma żadnego doświadczenia, poza tym nie zna francuskiego – oponuje premier.
– Oj ty, Madeus, słabo kontaktujesz i nie siedzisz w Sejmie. Przecież kazałem wymodzić ustawę. Na ambasadora nie potrzeba doświadczenia ani języka. Trzeba tylko umieć służyć, a on potrafi – poucza prezes.
– A jak się znarowi? Taki ambicjoner to na tej nafcie bardzo urósł. Jeszcze zacznie tam pyszczyć jak ten nikowiec?
– Co ty gadasz, myślisz, że ja życia nie znam? Z nowej ustawy można go w razie czego skierować do innej pracy na sześć miesięcy. Do Irkucka. Nawet dalej niż tych prokuratorów.
– Ale i z Irkucka można coś nasmrodzić. Poza tym przepraszam, prezesie, ale słyszał pan te taśmy? Taki wulgarny język.
– Wiesz, Madeus, ja myślę, że ten Obajtek to od ciebie bystrzejszy jest.