Po opozycyjnej stronie zachodzą właśnie spore przepływy elektoratu, co pokazują codzienne sondaże. W tworzącym się nowym układzie niePiSu lewicowy segment będzie odgrywał dużą rolę, ale być może nie ten, który jest. Istniejąca konstelacja Czarzasty – Zandberg – Biedroń wynikała z konieczności stworzenia w 2019 r. koalicji z rozsądku. Lewica dwa lata temu spełniła swoją rolę, zajęła kawałek placu, ale z trudem go broni, nie mówiąc już o ekspansji. Ówczesne prognozy mówiące, że oto narodziła się nowa „atomowa” jakość, że Sejm został właśnie przewietrzony i już wszystko będzie inaczej, nie sprawdziły się.
Lewica w obecnej postaci nie robi postępów, ma mniej niż dwa lata temu bliżej tego, co miała w wyborach w 2015 r., chociaż z badań wynika np., że wówczas tylko 9 proc. młodych kobiet (18–24 lata) deklarowało poglądy lewicowe, a teraz 40 proc. Nie korzysta więc lewica z premii wynikającej ze zmiany pokoleniowej, innego podejścia do Kościoła, spraw codziennego życia, ujawnionych wolnościowych aspiracji, feministycznej rewolucji. Wciąż wymaga od Platformy, żeby to ona pokonała PiS, chociaż wyborcy niePiSu tego samego mogą oczekiwać od Lewicy. Ugrupowanie Budki zawodzi, ale formacja Czarzastego i kolegów nie mniej. A do politycznej zmiany w kraju są jednakowo potrzebne obie opcje. Warto więc się przyjrzeć, na czym dzisiaj polegają (parafrazując tytuł głośnej książki Leszka Kołakowskiego) „główne nurty lewicy” w Polsce i w czym tkwi problem.
Obyczajowo tradycyjna
„Stara” lewica, eseldowska. To formacja pokoleniowo odchodząca, zbudowana na zasadzie „sprawiedliwości społecznej” w rozumieniu jeszcze peerelowskim i z lat 90., kiedy z dawnej PZPR powstawała SdRP, a potem SLD. Stąd sentyment do własności państwowej, do etatyzmu, zabezpieczeń socjalnych i ruchu związkowego.