Przystawki wstają od stołu
Przystawki wstają od stołu. Dwa błędy Kaczyńskiego się mszczą
POLITYKA policzyła głosy oddane na kandydatów partii Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina w wyborach do Sejmu w 2019 r. Więcej dostali ziobryści – ponad 420 tys. (wliczając Norberta Kaczmarczyka, który dołączył do Solidarnej Polski tuż po kampanii). Najwięcej zgarnął sam Ziobro, który był liderem świętokrzyskiej listy PiS (116 tys.). Gowinowcy dostali ok. 270 tys. głosów. Najwięcej – 44 tys. – miała Jadwiga Emilewicz w Poznaniu. Gowin w swoim Krakowie dostał tylko 15,8 tys. głosów, ponad dwa razy mniej niż w 2015 r.
Te niecałe 700 tys. głosów na kandydatów Solidarnej Polski i Porozumienia stanowi mniej niż 4 proc. głosów oddanych w tamtych wyborach i niecałe 10 proc. wszystkich głosów na listy PiS. Mało, ale jak się okazało wystarczająco, by fundamentalnie zmienić układ sił w Zjednoczonej Prawicy w porównaniu z poprzednią kadencją.
Jarosław Kaczyński popełnił w tamtej kampanii dwa grube błędy, które mszczą się na nim za każdym razem, gdy musi negocjować coś z koalicjantami i czekać, aż Gowin albo Ziobro łaskawie pozwolą mu to coś uchwalić. Czasem zresztą nie pozwalają, co może wprawiać prezesa w nieznany od lat stan bezsilności. Ostatnio musiał się zgodzić na to, aby kluczowe głosowanie nad Funduszem Odbudowy negocjować z opozycyjną lewicą.
Błąd pierwszy to przeszacowanie własnych możliwości. Kaczyński, karmiony przez sztabowców optymistycznymi sondażami, wierzył, że zdobędzie 250–260 mandatów, które pozwolą mu rządzić równie komfortowo jak w kadencji 2015–19, a koalicjanci pozostaną statystami. Błąd drugi to niedopilnowanie list wyborczych. Solidarna Polska i Porozumienie wystawiały zazwyczaj po jednym mocnym kandydacie w okręgu, co znakomicie ułatwiało im promocję tegoż kandydata. Gowin i Ziobro jeździli od okręgu do okręgu, brali udział w spotkaniach z wyborcami, dali swoje zdjęcia na billboardy.