Gdy od kilku dni nie ma jednego, w którym nie pojawiłyby się nowe informacje o wykradzionych mailach Michała Dworczyka, wicepremier i szef komitetu do spraw bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński publikuje oświadczenie, które niczego nie wyjaśnia, za to rodzi nowe pytania i wątpliwości. Pięć zdań i zero dowodów.
Czytaj też: Dworczyk, Clinton, Ivanka Trump. Afery mailowe na świecie
Kaczyński już przesądził
Przede wszystkim nie wiadomo, na jakiej podstawie Kaczyński twierdzi, że doszło do ataku cybernetycznego. Z tego, co wiemy do tej pory, można raczej wysnuć wniosek, że wyciek był efektem nieostrożnego, delikatnie mówiąc, posługiwania się hasłami dostępowymi do skrzynki mailowej przez szefa kancelarii premiera. Ten trop rozszerza „Gazeta Wyborcza”, która cytując anonimowego funkcjonariusza ABW, twierdzi, że za wyciek odpowiada niewymieniony z nazwiska współpracownik Dworczyka, który z nie do końca jasnych powodów skopiował i upublicznił zawartość jego skrzynki. Ale nie tylko ta wersja jest w grze. Wciąż jest prawdopodobne, że – co z kolei rozważa analityczka Anna Mierzyńska – oprócz wycieku doszło do włamania na rządowe serwery, co miałoby być dziełem hakerów współpracujących z rosyjskimi służbami.
Na razie to wszystko są podejrzenia bardziej lub mniej wiarygodne, tymczasem Kaczyński już przesądził: atak został przeprowadzony z terenu Federacji Rosyjskiej. Co więcej, miałby objąć również polityków opozycji. Oskarżenie jest na tyle poważne, że opinia publiczna powinna poznać więcej szczegółów w tej sprawie.