W kwestii wycieku korespondencji z konta szefa kancelarii premiera Michała Dworczyka więcej jest niewiadomych niż faktów, temat nie schodzi z czołówek serwisów informacyjnych i mediów społecznościowych. Publicyści o tych mailach piszą chętnie i dużo, nawet jeśli muszą spekulować. Kiedy w serwisie Telegram opublikowano treść rozmów z premierem Morawieckim, wicepremierem Jarosławem Gowinem i rzecznikiem rządu Piotrem Müllerem, opinia publiczna i internetowy komentariat podzieliły się w ocenach na dwie części zależnie od politycznej afiliacji.
Polska to nie byle płotka
Opozycja widzi tu przede wszystkim niekompetencję polityków Zjednoczonej Prawicy, którzy – używając prywatnych kont pocztowych operowanych przez Google (Gmail) czy Wirtualną Polskę – mieli naruszyć elementarne protokoły cyberbezpieczeństwa i narazić państwo na ogromne ryzyko. Obóz rządzący nie przyjmuje żadnej innej hipotezy poza cyberatakiem, najpewniej przygotowanym przez rosyjskie służby. Przy okazji dopisuje do wycieku polityczną mitologię – fakt, że po mieszaniu się w wybory prezydenckie w USA i ataku na niemiecki parlament rosyjscy hakerzy wzięli się za polskie władze, musi świadczyć o ogromnej wadze Polski na arenie międzynarodowej. W końcu dopadła nas hakerska elita, a ona byle płotkami się nie zajmuje.
Nie da się na razie stwierdzić, kto i dlaczego przejął skrzynkę mailową Michała Dworczyka, wypuszczając jej zawartość do internetu.