Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Spodziewana niespodzianka, czyli nepotyzm, jedność władzy i niemiecka dywersja

Jarosław Kaczyński wybrany na Jarosława Kaczyńskiego Jarosław Kaczyński wybrany na Jarosława Kaczyńskiego Prawo i Sprawiedliwość / Twitter
Zwrot „spodziewana niespodzianka” wygląda na oksymoron. A jednak okazał się nazwą niepustą. Bo czym jest choćby wybór Jarosława Kaczyńskiego na Jarosława Kaczyńskiego?

Świat cały, bo nie tylko Polska, pasjonował się tym, kto zostanie Prezesem PiS. Złośliwcy rozpowszechniali kalumnie w rodzaju: „J. Kaczyński, zostanie wybrany na funkcję J. Kaczyńskiego”, ale prawda była taka, że do końca nie było wiadomo, kto będzie kandydował i w jakiej liczbie pretendentów. Ostatecznie (stało się to 3 lipca), co było zaskoczeniem, zgłoszono tylko Jego Ekscelencję i wygrał – poparło go 1245 delegatów, 18 było przeciw, 5 wstrzymało się od głosu. Tak doszło do spodziewanej niespodzianki. Nowy Prezes skomentował to, mówiąc m.in.: „Naprawdę nie spodziewałem się, że w tak trudnych czasach będę miał tak mało przeciwników. […]. Po raz ostatni staję na czele Prawa i Sprawiedliwości i chcę powiedzieć, że dziękuję państwu i Bogu, że staję na czele wtedy, gdy Prawo i Sprawiedliwość stoi przed ogromnymi zadaniami i szansą nadrobienia wielowiekowych zaległości. […] Nie jestem już młody i spotkały mnie w życiu różnego rodzaju bardzo trudne wydarzenia, ale postaram się podołać. Przyrzekam, że jeśli przyjdzie taki moment, w którym zrozumiem, że to jest ponad możliwości, to oczywiście odejdę. Ale na razie, powtarzam, jeszcze spróbuję, by Polska dokonała tego, czego tak bardzo obawiają się nasi przeciwnicy, ci na zewnątrz i ci wewnątrz. Chociaż nie wiem, w jakim stopniu można to odróżniać, w dużej mierze to jest to samo […] oni będą walczyć”.

Ten ostatni motyw powrócił następnego dnia, gdy p. Kaczyński poinformował, że będzie miało miejsce „zaostrzenie walki politycznej – być może odwołanie się do różnego rodzaju aktów awanturnictwa czy po prostu zwykłego chuligaństwa […]. I na to musimy być przygotowani, i na to musi być przygotowane nasze państwo. Bo tam, gdzie łamane jest prawo, musi być też odpowiednia interwencja”. Dzień wcześniej stwierdził: „Po wojnie, po udanym planie trzyletnim i początku planu sześcioletniego też było nie najgorzej”. Przywołanie lat 1949–1951 jako nienajgorszych nie dziwi, bo wtedy też gwarzono o zaostrzającej się walce, wówczas zwanej klasową. Ówczesny bój szedł o zbudowanie socjalizmu, a obecny ma na celu realizację Polskiego Ładu dla dogonienia Europy Zachodniej. Jak to będzie, zobaczymy, ale na razie tzw. dobra zmiana obejmuje pacyfikację szkolnictwa i wolnych mediów. Kto wie, może czeka nas reforma rolna (wszak dobrozmieńcy liczą na wieś), bitwa o handel i nacjonalizacja przemysłu?

Czytaj także: Durszlak Kaczyńskiego

Semantycznie, metodologicznie i logicznie bez nudy

Zacytowane fragmenty oracji Jego Ekscelencji są ciekawe semantycznie i metodologicznie. Pan Kaczyński określił osoby niegłosujące na niego jako swoich przeciwników. Czyżby należeli do onych „na zewnątrz i […] wewnątrz”? Jeśli tak, ich los nie jest godny pozazdroszczenia, chyba że wzorem p. Czartoryskiego, posła, który wystąpił z Klubu PiS, ale dość szybko doń powrócił. Zaraz po jego dezercji p. Czerwińska, rzeczniczka PiS, a więc osoba dobrze poinformowana, ujawniła, że zdrajca ma jakąś sprawę, ale gdy wrócił na łono tzw. dobrej zmiany, Jego Ekscelencja ogłosił, że zarzuty były bezpodstawne z powodu „braku jakichś czynów, które by mogły uchodzić nie tylko za karygodne, ale także i naganne moralnie”. To jest całkowicie zgodne z wcześniejszym oświadczeniem p. Czerwińskiej: „Jeśli chodzi o posła Czartoryskiego, pan poseł dzisiaj tego nie mówił, ale tutaj też, jak państwo wiedzą, toczy się sprawa. My nie wiemy, jaki jest, będzie finał tej sprawy. Nic na ten temat nie wiemy, bo też nie możemy tego wiedzieć. Natomiast pan poseł formułował takie oczekiwania wobec szefostwa, kierownictwa partii, klubu, żeby jakby tę sprawę omawiać. Niestety politycy nie mogą ingerować w niezależne postępowanie”. Fakt, wiedza p. Kaczyńskiego okazała się niewiedzą (lub na odwrót) i politycy tzw. dobrej zmiany, jakby omawiali sprawę p. Czartoryskiego i jednocześnie czynili to. Nowy Prezes wprawdzie zakomunikował, że ostatni raz staje na czele, ale jednym tchem zastrzegł, że (oczywista oczywistość) odejdzie, o ile uzna, że nadszedł taki moment. Czyżby kolejna spodziewana niespodzianka czekała nas w przyszłości? Zważywszy znaną deklarację: „nie zostanę premierem, jeśli mój brat zostanie prezydentem”, jest to całkiem możliwe.

Skoro jesteśmy przy kwestiach logicznych, warto odnotować brawurowe wyjaśnienie pewnej damy z obozu tzw. dobrej zmiany, że uznała UJ za agencję towarzyską prywatnie, tj. jako p. Nowak, a nie publicznie, tj. jako urzędująca małopolska kurator oświaty. Biorąc pod uwagę to, że p. Nowak jest identyczna z obecnie urzędującym małopolskim kuratorem oświaty, rzeczona jejmość obaliła definicję identyczności podaną przez Leibniza i głoszącą, że jeśli x jest identyczne z y, to wszystko, co można orzec o jednym z tych obiektów, da się orzec o drugim. W tym wypadku p. Nowak nie tylko dogoniła Europę Zachodnią, a nawet ją przegoniła. I jak tu nie zgodzić się z p. Czarnkiem, że „małopolska kurator oświaty […] jest jednym z najlepszych kuratorów w Polsce, w ogóle, nie tylko dzisiaj, ale w ogóle w historii”. A p. Rydzyk uznał p. Czarnka za najlepszego ministra edukacji po wojnie. Polski Ład w oświacie ma solidne podstawy.

Czytaj także: Czarnek i Nowak szczekają, UJ jedzie dalej

Nepotyzm w majestacie prawa, czyli palce jednej ręki albo nawet mniej

Obok solowej partii Jego Ekscelencji przy wykonaniu hymnu narodowego, jednym z hitów kongresu PiS była uchwała o zwalczaniu nepotyzmu. Głosi ona: „Zakazuje się zatrudniania w spółkach Skarbu Państwa członków najbliższej rodziny posłów i senatorów Prawa i Sprawiedliwości – to jest ich współmałżonków, dzieci rodzeństwa oraz rodziców”, ale również, że nie dotyczy to osób „które […] pracują w strukturach spółek Skarbu Państwa ze względu na swoje kompetencje, doświadczenie zawodowe, w przypadku których doszło jednocześnie do nadzwyczajnej sytuacji życiowej”. Od razu rozgorzała dyskusja na temat owych wyjątków. Pan Kaczyński wyjaśnił: „Stworzyliśmy pewien wyjątek, z tego wyjątku dzisiaj próbuje się robić regułę, furtkę, która w gruncie rzeczy uczyni tę uchwałę bezskuteczną […]. Otóż to jest wyjątek zupełnie szczególny. Dotyczy tylko takiej sytuacji, gdzie ktoś o wysokich kwalifikacjach, na przykład ze względu na to, że małżonek przenosi się dajmy na to do Warszawy albo jakiegoś innego miasta i w związku z tym małżeństwo, by pozostać razem, musi się także przenieść, czyli ta druga osoba z małżeństwa, mając kwalifikacje, ma też możliwość zajęcia podobnego stanowiska. To wtedy możemy właśnie się na to zgodzić, ale według mojego rozeznania, takich przypadków w skali partii jest minimalna ilość, zupełnie minimalna. Palce jednej ręki albo nawet mniej”.

To ostatnie stwierdzenie jest dość zagadkowe, bo może oznaczać, że tych wyjątków ma być zero (mniej niż palców jednej ręki). Pan Horała, człek doświadczony w pracy za tzw. friko, bo tak budujący Centralny Port Komunikacyjny (to chyba wynika z jego proklamacji, że ta inwestycja na razie kosztowała zero złotych, czyli mniej, niż można policzyć na palcach jednej ręki), dopuszcza kilkanaście wyjątków. Nowy Prezes podał etyczne uzasadnienie dla uchwały o zwalczaniu nepotyzmu, takie oto: „Bo trzeba się oczyścić. Poza tym obiektywnie to zjawisko jest bardzo szkodliwe. Jeżeli budzi zainteresowanie i gniew wśród społeczeństwa, to jest słuszny gniew. Musimy to wiedzieć, musimy to rozumieć i musimy się temu podporządkować. To my jesteśmy dla obywateli i narodu, a nie odwrotnie”.

Uchwała o zwalczaniu nepotyzmu nie ma żadnej mocy prawnej, bo takim aktem nie można regulować obsady stanowisk. To kwestia obyczaju, oczywistego w państwach o realnym ładzie demokratycznym. Wprawdzie zacytowane uzasadnienie zwalczania nepotyzmu apeluje do racji moralnych, ale pojawiło się i inne, bardziej pragmatyczne, mianowicie, jak stwierdził p. Kaczyński: „Trzeba sobie bardzo jasno powiedzieć, że jeżeli tego [nepotyzmu] nie zmienimy, to nie mamy żadnych szans, żeby wygrać wybory”. Autor tych słów sam nie ma żadnego problemu, bo – zgodnie z natychmiast wymyślonym dowcipem – mógłby pierwszy podnieść rękę i odpowiedzieć: „Ja”, na dociekanie, kto z posłów nie ma najbliższej rodziny zatrudnionej w spółce Skarbu Państwa.

Czytaj także: „Pazerność ich zgubiła”. Kariera państwa Sobolewskich

Znaczące jest zresztą to, że ograniczono się do nepotyzmu „rodzinnego”, całkowicie pomijając „partyjny”, tj. rozdzielanie synekur za posiadanie właściwej legitymacji partyjnej. Gdyby zabrano się do tej sprawy, niewykluczone, że porażka wyborcza dotknęłaby formację Jego Ekscelencji, bo mnogość obecnych popleczników odwróciłaby się od PiS. Sprawdzenie efektywności walki PiS z familijnymi „tłustymi kotami” (określenie p. Kaczyńskiego) wymaga czasu. Na razie okazuje się, że nagle (spodziewana niespodzianka?) żona jednego z czołowych Prawych i Sprawiedliwych już nie pracuje w żadnej spółce (pracowała bodaj w czterech), a p. Kowalski, znany ziobrysta, uznał, że w pytaniu, czy małżonka kogoś, kto nie jest … (z ostrożności procesowej pomijam szczegóły personalne), mogłaby być sprawnym menadżerem, „jest absolutnie ukryta złośliwość, więc nie będę na to odpowiadał”. Pan Kuchciński, specjalista od służbowych lotów w prywatnych celach, zagadnięty o to, dlaczego problem nepotyzmu został podniesiony dopiero teraz, odkrywczo odparł, że wcześniej nie było kongresu PiS. Takie gadki od razu sugerują, że zaczynają się podchody, jak ominąć zakaz nepotyzmu. Wedle p. Morawieckiego „w niektórych miejscach osoby pracują od dawna i są to osoby, które nie pracują na stanowiskach bardzo wysokich, kierowniczych. […] Wiele przypadków jest innych niż te, które zostały w tej uchwale zarysowane”. To sugeruje, że długa praca na wysokim stanowisku zapewnia kompetencje do jego piastowania.

Pozwalam sobie zaproponować rezygnację z terminu „nepotyzm” i angażowanie wedle pokrewieństwa i powinowactwa z uwagi na pożądaną trwałość rodziny, bo niezatrudnienie może np. skutkować rozpadem małżeństwa. Da się też skorzystać z tego, że osoba z familii nie należy do PiS, a więc nie musi przestrzegać uchwał władz, zwłaszcza gdy poseł lub senator bardzo energicznie sprzeciwia się angażowi krewniaka, ale przecież nie on jest pracodawcą lub np. nie wie, w ilu spółkach „robi” jego połowica. Wykonanie uchwały ma nadzorować p. Sasin, a on już na pewno zadba o to, aby osobowe i materialne zasoby tzw. dobrej zmiany były właściwie wykorzystane i bezpieczne. Pomogą mu w tym m.in. mgr Przyłębska (np. w sprawie mienia współmałżonków), CBA (np. ściganie nie p. Kuchcińskiego, ale sygnalisty o zbyt częstych lotach byłego marszałka Sejmu) i resort p. Zbyszka (pardon za poufałość) permanentnie troszczący się o to, aby umarzano to, co należy, oczywiście „dla narodu i obywateli”.

Dualistyczny monizm partyjno-rządowy

W PRL obowiązywała zasada kierowniczej roli partii wyrażana sformułowaniem „partia kieruje, a rząd rządzi”. Była w strukturze partii rządzącej uzupełniona tzw. centralizmem demokratycznym polegającym na wybieralności kierowniczych organów i bezwzględnej dyscyplinie wobec uchwał władz partyjnych. Dr J. Kaczyński, pobierający zresztą nauki u teoretyków kierowniczej roli partii i centralizmu demokratycznego, postanowił udoskonalić tę doktrynę. Absolutna dominacja centrum pozostała, natomiast udoskonalono relację partii i rządu poprzez przyjęcie, że partia i rząd razem kierują i rządzą. Stosownie do tego p. Morawiecki został wybrany wiceprezesem PiS. I oto powstała ciekawa sytuacja, bo Nowy Prezes jest partyjnym naczelnikiem p. Morawieckego, natomiast ten drugi (jako premier) jest jest służbowym zwierzchnikiem wicepremiera p. Kaczyńskiego. Mamy więc dwa w jednym, mianowicie kierowniczą rolę partii w rządzie i takąż rolę rządu w partii, z tym że Prezes-Wicepremier jest mimo wszystko wyżej od premiera-wiceprezesa (duże litery to dokumentują). Można zaproponować określenie „dualistyczny monizm partyjno-rządowy”. Jak zwał, tak zwał, ale już mamy pierwszy owoc nowego systemu.

Czytaj także: Zagwozdki Kaczyńskiego. „Już nie może przepchnąć każdej decyzji”

Ktoś zadał pytanie: „Kto będzie rządził w Polsce, skoro premier objeżdża kraj?”. Odpowiedź jest prosta, skoro ten sam podmiot kieruje i rządzi. Już nie będzie problemu z angażowaniem się szefa rządu w wybory prezydenckie (zarzucano p. Morawieckiemu w związku z jego aktywnością na rzecz p. Dudy), ponieważ to partia prowadzi kampanię wyborczą. Aby szczegóły nie wymknęły się spod kontroli, wiceprezesami PiS zostali także p. Kamiński i p. Błaszczak, a więc naczelnicy resortów siłowych, podwójnie podlegli Nowemu Prezesowi i wicepremierowi ds. bezpieczeństwa oraz premierowi i wiceprezesowi partii. Nie podskoczą, a taka układanka jest typowa dla ustrojów autorytarnych, szczególnie czułych na krytykę ze strony niezależnych mediów. Nic tedy dziwnego, że p. „Caryca” Suski, czołowy medioznawca tzw. dobrej zmiany, zorganizował zespół poselski dla przygotowania projektu zmiany ustawy o przyznawaniu koncesji na nadawanie programów radiowych i telewizyjnych. To rzecz sama dla siebie i wymagająca analizy, na którą nie ma miejsca w niniejszym felietonie. Pan Suski wyjawił, że nowe prawo ma chronić przed hakerami i wrogą propagandą z zagranicy. Pan Morawiecki otrzymał zadanie partyjno-rządowe i w ramach jego realizacji wyraził zdumienie, że takich przepisów jeszcze nie ma. Bliższa analiza pokazuje, że nowelizacja ustawy ma działać wstecz i realnie dotyczyć tylko TVN, nadającego kanał TVN24. Pan Horała wyjaśnił, że to przypadek, bo chodzi o to, aby np. Korea Płn. nie wykupiła jakiejś telewizji w Polsce, ale chyba jeszcze większe niebezpieczeństwo grozi ze strony San Escobar. Ponoć p. Waszczykowski to udokumentował.

Powrót Tuska

„Już wszystko szło po PiS-owskiej myśli, kiedy oni z Tuskiem przyszli” – to parafraza fraszki Mariana Załuckiego. Powrót Donalda Tuska do polityki polskiej uruchomił zdecydowany odpór ze strony dobrozmieńców. Zgodnie ze spodziewaną niespodzianką główna rola przypadła TVP(Dez)Info i takim propagandowym rutyniarzom, jak p. Feussette (mówi szybciej o Tusku, niż myśli), p. Janecki (odkrył, że nakład na służbę zdrowia wzrósł o 60 proc., bo odszedł Tusk), p. Stankowski (wraz z Tuskiem wraca najgorsza wersja PO) czy p. Sakiewicz (gdy ostatnio wymawia słowo „Tusk”, jego twarz staje się bardziej czerwona, ale to zapewne z powodu kombinacji emocji z opalenizną). Metodą wiodąca stała się kontynuacja opowieści o dziadku z Wehrmachtu. Albowiem jest tak, że skoro p. Tusk spotyka się z p. Merkel, a ta z p. Putinem, to można odnotować podejrzane konszachty pierwszego z trzecim (p. Macron w niektórych analizach pełni rolę pośrednika) popierające budowę Nord Stream. Pan Krasnodębski, profesorski europoseł PiS, ze zgrozą doniósł, że „Tagesschau”, niemiecki dziennik telewizyjny, podał informację o powrocie Tuska do Polski na pierwszym miejscu, a to jest, jego (Krasnodębskiego) zdaniem, znaczące, bo pokazuje zbieżność tuskowo-germańskich intencji. Następujący wpis anonimowego sympatyka tzw. dobrej zmiany podsumowuje proniemiecką dywersję czynioną przez byłego przewodniczącego Rady Europy: „Przesiąknięty nienawiścią folksdojcz już nadużył polskiej gościnności i myślę, że jego wizyta w naszej ukochanej Polsce nieco się przedłużyła. W skrócie wypier***aj”. Credo tzw. dobrej zmiany?

Czytaj także: Efekt Tuska już widać w sondażach. Koalicja Obywatelska wraca na drugie miejsce

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną