Świat cały, bo nie tylko Polska, pasjonował się tym, kto zostanie Prezesem PiS. Złośliwcy rozpowszechniali kalumnie w rodzaju: „J. Kaczyński, zostanie wybrany na funkcję J. Kaczyńskiego”, ale prawda była taka, że do końca nie było wiadomo, kto będzie kandydował i w jakiej liczbie pretendentów. Ostatecznie (stało się to 3 lipca), co było zaskoczeniem, zgłoszono tylko Jego Ekscelencję i wygrał – poparło go 1245 delegatów, 18 było przeciw, 5 wstrzymało się od głosu. Tak doszło do spodziewanej niespodzianki. Nowy Prezes skomentował to, mówiąc m.in.: „Naprawdę nie spodziewałem się, że w tak trudnych czasach będę miał tak mało przeciwników. […]. Po raz ostatni staję na czele Prawa i Sprawiedliwości i chcę powiedzieć, że dziękuję państwu i Bogu, że staję na czele wtedy, gdy Prawo i Sprawiedliwość stoi przed ogromnymi zadaniami i szansą nadrobienia wielowiekowych zaległości. […] Nie jestem już młody i spotkały mnie w życiu różnego rodzaju bardzo trudne wydarzenia, ale postaram się podołać. Przyrzekam, że jeśli przyjdzie taki moment, w którym zrozumiem, że to jest ponad możliwości, to oczywiście odejdę. Ale na razie, powtarzam, jeszcze spróbuję, by Polska dokonała tego, czego tak bardzo obawiają się nasi przeciwnicy, ci na zewnątrz i ci wewnątrz. Chociaż nie wiem, w jakim stopniu można to odróżniać, w dużej mierze to jest to samo […] oni będą walczyć”.
Ten ostatni motyw powrócił następnego dnia, gdy p. Kaczyński poinformował, że będzie miało miejsce „zaostrzenie walki politycznej – być może odwołanie się do różnego rodzaju aktów awanturnictwa czy po prostu zwykłego chuligaństwa […].