Typowy wpis niepisowskiego bynajmniej, a zapewne nawet antypisowskiego internauty pod informacją o podjętej przez opozycyjnego polityka próbie udzielenia pomocy koczującym na białorusko-polskiej granicy uchodźcom: „z taką durną opozycją kaczor będzie rządzić jeszcze długo”. Opozycja jest, według tego rodzaju nierzadkich opinii, głupia i złożona z „pożytecznych idiotów Kaczyńskiego”, bowiem jej przedstawiciele podejmują działania i wypowiadają słowa drażniące elektorat, który w większości – jak potwierdziły sondaże – uchodźców nie chce i się ich boi.
Podobnie w niektórych antypisowskich kręgach zareagowano na wypowiedzi Sławomira Nitrasa o „opiłowywaniu” Kościoła katolickiego z przywilejów. Niby ma rację, ale drażni konfesyjnych obywateli. Kryją się za tym sugestie, że chcąc odsunąć PiS od władzy, trzeba się przypodobać ksenofobicznym i klerykalnym wyborcom, aby ich pozyskać. Przed opozycją stoi i narasta realny problem, jak daleko można się w takim schlebianiu oczekiwaniom elektoratu posunąć.
Atak klasizmem
Od czasu rozpoznania społecznego profilu wyborców PiS pojawiają się sugestie wychodzenia im naprzeciw, aby ich od obozu „dobrej zmiany” odciągnąć. Zgłaszane są postulaty, aby pogodzić się z ich gustami, upodobaniami, wzorami zachowań, językiem. Próby i przypadki dezawuowania tej części elektoratu, a tym bardziej ośmieszania, są potępiane jako klasizm, z dwóch, łącznie lub rozłącznie podawanych, powodów.
Po pierwsze, bo taki klasizm jest nieetyczny i niesmaczny, wyraża pogardę, poczucie wyższości, zalatuje dyskryminacją, elityzmem, ekskluzywizmem, wyraża jakieś postszlacheckie czy nowomieszczańskie fochy i fumy.
Po drugie, bo jest politycznie przeciwskuteczny: wybrzydzając i naśmiewając się z discopolo, licheńskich pielgrzymek czy bazarowych gustów, nigdy nie pozyska się wyborców mających takie upodobania.