To było czwarte podejście Trybunału Przyłębskiej do wniosku premiera Mateusza Morawieckiego. I pierwsze, w którym sędziowie zadawali pytania, głównie przedstawicielom RPO. Atmosfera pasowała raczej do dyskusji w uniwersyteckim bufecie niż do rozprawy przed sądem konstytucyjnym.
Krystyna Pawłowicz przekrzykuje
Przewodnicząca rozprawie Julia Przyłębska była przez sędziów ignorowana, zabierali głos, nie czekając, aż im go udzieli. A przede wszystkim przerywali wypowiedzi przedstawicieli RPO, często w pół słowa. Celowała w tym Krystyna Pawłowicz, która zadawała pytania w stylu: „Jednym słowem: tak czy nie?”, i nie dopuszczała do uzasadnienia. „Nie muszę słuchać, już usłyszałam, co chciałam wiedzieć” – mówiła, gdy np. na pytanie, czy orzeczenia TSUE są w traktacie o UE wymienione jako źródła prawa, odpowiedź brzmiała „nie”.
Triumfując, sędzia Pawłowicz usiłowała nie dopuścić, by zastępca RPO Maciej Taborowski dokończył zdanie: że nie są źródłem prawa, ale mają moc wiążącą. Przekrzykiwała Taborowskiego (Julia Przyłębska nie reagowała), który spokojnie powtarzał, że prosi o możliwość dokończenia zdania. W końcu zapytał: czy w polskiej konstytucji orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego są wymienione wśród źródeł prawa? Skoro nie, to czy znaczy to, że nie obowiązują? To zdezorientowało sędzię Pawłowicz i Taborowskiemu udało się dokończyć myśl. Równie ekspansywny podczas zadawania pytań był sędzia Zbigniew Jędrzejewski.
Sędziowie łapali przedstawicieli RPO za słówka, a momentami brali ich w krzyżowy ogień pytań niczym oskarżonych. Wyglądało to tak, jakby celem było zdezawuowanie unijnego Trybunału Sprawiedliwości jako sądu politycznego, którego sędziowie są na usługach polityków.