Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Jak leczy prawica? Brednie o specyfikach na covid-19

Jan Pospieszalski podczas festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” Jan Pospieszalski podczas festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” Łukasz Dejnarowicz / Forum
Szpitale zapełniają się ciężko chorymi na covid-19, a prawicowe tygodniki oddają swoje łamy apostołom leczenia koronawirusa amantadyną, cynkiem i antybiotykami. Bezkarnie i głupio.

W ubiegłotygodniowych wydaniach tygodników „Do Rzeczy” i „Sieci” znalazły się artykuły, które mogły przykuć uwagę osób poszukujących informacji na temat leczenia zakażeń SARS-CoV-2. Jest to dość liczne grono, które ani myśli testować się i szczepić, ale gdy dopada je infekcja, sięga po domowe kuracje, poszukując recept w mediach społecznościowych i u przysłowiowej Goździkowej.

Tym razem jednak w rolę specjalistów od terapii przeciwwirusowych wcielili się dziennikarze. Co prawda, podjęli ten temat okazjonalnie, gdyż z medycyną mają dość luźny kontakt, więc albo opisują swoje własne doświadczenia (wierząc, że brzmią one wiarygodnie), albo czerpią ze źródeł niekoniecznie rzetelnych. Jeśli nie mają o tym pojęcia – nie powinni się za taką tematykę medyczną w ogóle zabierać, bo to zbyt wrażliwa dziedzina, aby przekazywać niesprawdzone informacje. Ale jeśli robią to z rozmysłem – tym gorzej świadczy to o ich prawdziwych intencjach i nie całkiem dobrze o redakcji, która takie brednie drukuje.

Czytaj też: Sławomir Bubicz. Śmierć legendarnego jogina

Zioła i witaminy? Megadawki szkodzą

„Covid? To się leczy!” – pod takim tytułem Jan Pospieszalski udziela czytelnikom „Do Rzeczy” wskazówek, kogo i czego powinni unikać, gdy dopadnie ich koronawirus, ale też podaje zestaw „sprawdzonych metod”, po których szybko wraca zdrowie.

Przede wszystkim zdaniem tego autora nie należy słuchać ekspertów z Rady Medycznej – choćby profesorskiej trójki: Roberta Flisiaka, Andrzeja Horbana ani Krzysztofa Simona – lecz samozwańczej grupy z Polskiego Stowarzyszenia Niezależnych Lekarzy i Naukowców, organizacji działającej w Polsce od lipca tego roku, znanej do tej pory zwłaszcza z wystąpień antyszczepionkowych.

Dla Jana Pospieszalskiego, którego przegoniono z TVP po krytyce rządowej strategii walki z pandemią w programie „Warto rozmawiać” (zapraszał do swoich rozmów właśnie ludzi z obrzeży oficjalnej medycyny), autorytetami w dziedzinie leczenia covid są więc homeopaci oraz lekarze, przeciwko którym wystąpili już rzecznicy odpowiedzialności zawodowej. Trudno się dziwić, skoro w swoich mediach społecznościowych i na konferencjach prasowych plotą androny podważające sens walki z pandemią czy nawet istnienie samego wirusa.

Ale, jak pisze Jan Pospieszalski, metody leczenia opisane na stronie Stowarzyszenia są „sprawdzone” i lista zalecanych medykamentów prezentuje się następująco: naproxen, azytromycyna (to antybiotyk!), witamina D3 w dawce nawet 20 tys. jednostek (zwykle przyjmujemy 2–4 tys.), witamina C (2 tys. jednostek dziennie), n-acetylocysteina, kwercetyna, cynk i inhalacje z rumianku. Zioła, zdaniem Pospieszalskiego, do walki z infekcją nadają się szczególnie dobrze, więc poleca: korzeń bertramu, echinaceę, astragalus, syrop z sosny i czarnego bzu. Ponoć są „lekarze z podziemia”, którzy donieśli Pospieszalskiemu o swoich sukcesach terapeutycznych po uderzeniowych dawkach witaminy A (nawet do 250 tys. jednostek!), stosowaniu węgla aktywnego (ale tylko w pierwszych dniach zakażenia), olejku oilbas i shotach wzmacniających z Chela-Mag B6. „To nie są gotowe recepty – pointuje doktor Pospieszalski – ale chcę pokazać kreatywność i wielość sposobów walki z zarazą”.

Czytaj też: Fala na wysokości. Rząd ogłasza nowe restrykcje, wciąż bez szczegółów

Antybiotyki? Żadne panaceum

Tych sposobów jest rzeczywiście sporo i dziwię się, że w receptariuszu antycovidowym nie znalazło się miejsce dla rutyny, aspiryny, paracetamolu, ibupromu, szałwi, ambroksolu – niech każdy dorzuci coś z domowej apteczki, co stosuje przy gorączce, katarze, kaszlu i ogólnym rozbiciu.

Jeśli ktoś covid przechodzi łagodnie, nie ma przeszkód, by pił syrop z czarnego bzu i łykał cynk, ale to bardziej zasługa naturalnych sił odpornościowych jego organizmu, że infekcja mija bez powikłań i temperatura nie rośnie do 40 st. C.

Proponowanie w tej sytuacji antybiotyku jest czymś mocno niepoważnym, bo przecież są to leki, które nadają się wyłącznie do walki z zakażeniami bakteryjnymi, a jak sama nazwa wskazuje – koronawirus bakterią nie jest. Podczas niedawnego webinarium na temat leczenia zakażeń koronawirusowych, organizowanego przez Stowarzyszenie Higieny Lecznictwa, właśnie niepotrzebnej antybiotykoterapii poświęcono sporo miejsca. – Covid jest chorobą wirusową – przypomniała specjalistka zakażeń szpitalnych dr Agnieszka Sulikowska. – I może mieć ona różny przebieg: od łagodnego, do ciężkiego i bardzo ciężkiego. Jeśli na jakimś etapie stan chorego się nie poprawia, to powinien dostać skierowanie do szpitala, a nie otrzymywać antybiotyk w ciemno, podczas teleporady.

Również dr Paweł Grzesiowski stanowczo apeluje do lekarzy, aby przy zakażeniach covidowych nie zalecali pacjentom antybiotyków w ramach telemedycyny: – Przed podaniem antybiotyku pacjent powinien być zbadany! Przy ostrej infekcji taka decyzja w ciemno jest nieadekwatna i niedopuszczalna.

Zdaniem dr Sulikowskiej moda na antybiotykoterapię przy covid stała się elementem infodemii i traktowana była jak panaceum na wyzdrowienie, bo wiele rodzin pacjentów dowiadujących się w jej szpitalu o zdrowie swoich bliskich po pierwsze upewnia się, czy lekarze podali im antybiotyk. – Dla wielu osób jest to tożsame z wyleczeniem, więc się go wręcz domagają – opowiada lekarka. Niestety po przeczytaniu artykułu w „Do Rzeczy” zwiększy się grupa nabranych na ten niewłaściwy model leczenia.

Czytaj też: Zaszczepieni też chorują. Dlaczego trzecia dawka jest niezbędna?

Amantadyna? Bez rekomendacji

Ale i w tygodniku „Sieci” mamy pocovidowe zwierzenia dziennikarki Doroty Łosiewicz, która co prawda pisze o terapiach covidowych w dużo bardziej wyważony sposób (i zachęca nawet do szczepień!), ale jej kuracja – zlecona przez „wspaniałych fachowców” – także wydaje się zagadkowa, gdyż opiera się na antybiotyku i amantadynie. Tylko trudno zrozumieć jej logikę, skoro autorka wyznaje, że po czterech dniach konieczne było podanie antybiotyku, a jednocześnie „przebieg choroby jest na razie lekki, przypominający grypę”. Nie ma się zatem czym chwalić, że grypopodobne zakażenie (może nawet zapalenie oskrzeli, które w 80 proc. ma tło wirusowe) ktoś leczy silnym preparatem przeciwbakteryjnym, co może skutkować równie poważnymi powikłaniami, z których na ogół pacjenci nie zdają sobie sprawy.

Nic jednak nie przebije amantadyny – już chyba cała prawica leczy się nią gremialnie, nie zważając na to, że minister zdrowia stanowczo ją odradza, w ślad za poważnymi głosami ekspertów. Autorzy cytowanych tu artykułów w „Sieci” i „Do Rzeczy” mają jednak do amantadyny stosunek wręcz bogobojny, choć właściwie przyznają, że sięgają po nią na wszelki wypadek, ot, jak po witaminę C lub D (tylko dlaczego w takich końskich dawkach?).

Widać jednak każdy kraj musi mieć jakiś cudowny eliksir, za pomocą którego udaje się z organizmu wypędzić koronawirusa. Na przykład w Stanach Zjednoczonych i Wlk. Brytanii ludzie, którzy są sceptyczni wobec szczepień i noszenia masek, już na początku pandemii korzystali z różnych pseudoleczniczych środków: wybielaczy, promieni UV oraz… iwermektyny, przydatnej do likwidowania pasożytów (np. odrobacza się nią zwierzęta). U nas takim niekwestionowanym antidotum stała się właśnie amantadyna stosowana do tej pory przy chorobie Parkinsona, która pewnie i ma jakieś działanie przeciwzapalne – ale na razie jej skuteczności w leczeniu covid nie udało się nikomu w rzetelnych badaniach potwierdzić.

I wbrew temu, co pisze w swoim artykule Jan Pospieszalski, głośna praca opublikowana 1 grudnia w „Communications Biology” (a nie w „Nature”) nie odkrywa niczego nowego, jeśli chodzi o molekularne aspekty działania tej cząsteczki, lecz jedynie potwierdza to, co było o niej wiadome od dawna. Bo to nie jest dla naukowców tajemnica, że amantadyna hamuje kanały jonowe kodowane przez SARS-CoV-2 in vitro, czyli w badaniach laboratoryjnych. Jeśli okaże się – na dużych randomizowanych badaniach, z podwójnie ślepą próbą – że też u ludzi w codziennych warunkach skraca objawy infekcji i zapobiega powikłaniom, to będzie z niej jakiś pożytek (tak jak kiedyś miał być przy leczeniu grypy).

Warto dodać, że 10 dni po opublikowaniu wspomnianego artykułu, który z miejsca stał się w Polsce dowodem na zalety amantadyny, jego autorzy opublikowali w nim istotne zmiany. Na przykład zdanie: „Proponujemy użycie amantadyny jako nowatorskiego i skutecznego sposobu leczenia covid-19 poprzez jej zdolność do hamowania znanych i nowych kanałów jonowych” zastąpili takim: „Proponujemy dalsze badanie amantadyny jako nowego i skutecznego sposobu leczenia covid-19 przez jej zdolność do hamowania znanych i nowych kanałów jonowych”. Między użyciem a badaniem różnica jest dość istotna. Bo używanie tego, co niezbadane, zawsze wiąże się z ryzykiem.

Dr Grzesiowski dla „Polityki”: Co ma liczba osób na weselu do omikrona?

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną