Kraj

Jak leczy prawica? Brednie o specyfikach na covid-19

Jan Pospieszalski podczas festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” Jan Pospieszalski podczas festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” Łukasz Dejnarowicz / Forum
Szpitale zapełniają się ciężko chorymi na covid-19, a prawicowe tygodniki oddają swoje łamy apostołom leczenia koronawirusa amantadyną, cynkiem i antybiotykami. Bezkarnie i głupio.

W ubiegłotygodniowych wydaniach tygodników „Do Rzeczy” i „Sieci” znalazły się artykuły, które mogły przykuć uwagę osób poszukujących informacji na temat leczenia zakażeń SARS-CoV-2. Jest to dość liczne grono, które ani myśli testować się i szczepić, ale gdy dopada je infekcja, sięga po domowe kuracje, poszukując recept w mediach społecznościowych i u przysłowiowej Goździkowej.

Tym razem jednak w rolę specjalistów od terapii przeciwwirusowych wcielili się dziennikarze. Co prawda, podjęli ten temat okazjonalnie, gdyż z medycyną mają dość luźny kontakt, więc albo opisują swoje własne doświadczenia (wierząc, że brzmią one wiarygodnie), albo czerpią ze źródeł niekoniecznie rzetelnych. Jeśli nie mają o tym pojęcia – nie powinni się za taką tematykę medyczną w ogóle zabierać, bo to zbyt wrażliwa dziedzina, aby przekazywać niesprawdzone informacje. Ale jeśli robią to z rozmysłem – tym gorzej świadczy to o ich prawdziwych intencjach i nie całkiem dobrze o redakcji, która takie brednie drukuje.

Czytaj też: Sławomir Bubicz. Śmierć legendarnego jogina

Zioła i witaminy? Megadawki szkodzą

„Covid? To się leczy!” – pod takim tytułem Jan Pospieszalski udziela czytelnikom „Do Rzeczy” wskazówek, kogo i czego powinni unikać, gdy dopadnie ich koronawirus, ale też podaje zestaw „sprawdzonych metod”, po których szybko wraca zdrowie.

Przede wszystkim zdaniem tego autora nie należy słuchać ekspertów z Rady Medycznej – choćby profesorskiej trójki: Roberta Flisiaka, Andrzeja Horbana ani Krzysztofa Simona – lecz samozwańczej grupy z Polskiego Stowarzyszenia Niezależnych Lekarzy i Naukowców, organizacji działającej w Polsce od lipca tego roku, znanej do tej pory zwłaszcza z wystąpień antyszczepionkowych.

Dla Jana Pospieszalskiego, którego przegoniono z TVP po krytyce rządowej strategii walki z pandemią w programie „Warto rozmawiać” (zapraszał do swoich rozmów właśnie ludzi z obrzeży oficjalnej medycyny), autorytetami w dziedzinie leczenia covid są więc homeopaci oraz lekarze, przeciwko którym wystąpili już rzecznicy odpowiedzialności zawodowej. Trudno się dziwić, skoro w swoich mediach społecznościowych i na konferencjach prasowych plotą androny podważające sens walki z pandemią czy nawet istnienie samego wirusa.

Ale, jak pisze Jan Pospieszalski, metody leczenia opisane na stronie Stowarzyszenia są „sprawdzone” i lista zalecanych medykamentów prezentuje się następująco: naproxen, azytromycyna (to antybiotyk!), witamina D3 w dawce nawet 20 tys. jednostek (zwykle przyjmujemy 2–4 tys.), witamina C (2 tys. jednostek dziennie), n-acetylocysteina, kwercetyna, cynk i inhalacje z rumianku. Zioła, zdaniem Pospieszalskiego, do walki z infekcją nadają się szczególnie dobrze, więc poleca: korzeń bertramu, echinaceę, astragalus, syrop z sosny i czarnego bzu. Ponoć są „lekarze z podziemia”, którzy donieśli Pospieszalskiemu o swoich sukcesach terapeutycznych po uderzeniowych dawkach witaminy A (nawet do 250 tys. jednostek!), stosowaniu węgla aktywnego (ale tylko w pierwszych dniach zakażenia), olejku oilbas i shotach wzmacniających z Chela-Mag B6. „To nie są gotowe recepty – pointuje doktor Pospieszalski – ale chcę pokazać kreatywność i wielość sposobów walki z zarazą”.

Czytaj też: Fala na wysokości. Rząd ogłasza nowe restrykcje, wciąż bez szczegółów

Antybiotyki? Żadne panaceum

Tych sposobów jest rzeczywiście sporo i dziwię się, że w receptariuszu antycovidowym nie znalazło się miejsce dla rutyny, aspiryny, paracetamolu, ibupromu, szałwi, ambroksolu – niech każdy dorzuci coś z domowej apteczki, co stosuje przy gorączce, katarze, kaszlu i ogólnym rozbiciu.

Jeśli ktoś covid przechodzi łagodnie, nie ma przeszkód, by pił syrop z czarnego bzu i łykał cynk, ale to bardziej zasługa naturalnych sił odpornościowych jego organizmu, że infekcja mija bez powikłań i temperatura nie rośnie do 40 st. C.

Proponowanie w tej sytuacji antybiotyku jest czymś mocno niepoważnym, bo przecież są to leki, które nadają się wyłącznie do walki z zakażeniami bakteryjnymi, a jak sama nazwa wskazuje – koronawirus bakterią nie jest. Podczas niedawnego webinarium na temat leczenia zakażeń koronawirusowych, organizowanego przez Stowarzyszenie Higieny Lecznictwa, właśnie niepotrzebnej antybiotykoterapii poświęcono sporo miejsca. – Covid jest chorobą wirusową – przypomniała specjalistka zakażeń szpitalnych dr Agnieszka Sulikowska. – I może mieć ona różny przebieg: od łagodnego, do ciężkiego i bardzo ciężkiego. Jeśli na jakimś etapie stan chorego się nie poprawia, to powinien dostać skierowanie do szpitala, a nie otrzymywać antybiotyk w ciemno, podczas teleporady.

Również dr Paweł Grzesiowski stanowczo apeluje do lekarzy, aby przy zakażeniach covidowych nie zalecali pacjentom antybiotyków w ramach telemedycyny: – Przed podaniem antybiotyku pacjent powinien być zbadany! Przy ostrej infekcji taka decyzja w ciemno jest nieadekwatna i niedopuszczalna.

Zdaniem dr Sulikowskiej moda na antybiotykoterapię przy covid stała się elementem infodemii i traktowana była jak panaceum na wyzdrowienie, bo wiele rodzin pacjentów dowiadujących się w jej szpitalu o zdrowie swoich bliskich po pierwsze upewnia się, czy lekarze podali im antybiotyk. – Dla wielu osób jest to tożsame z wyleczeniem, więc się go wręcz domagają – opowiada lekarka. Niestety po przeczytaniu artykułu w „Do Rzeczy” zwiększy się grupa nabranych na ten niewłaściwy model leczenia.

Czytaj też: Zaszczepieni też chorują. Dlaczego trzecia dawka jest niezbędna?

Amantadyna? Bez rekomendacji

Ale i w tygodniku „Sieci” mamy pocovidowe zwierzenia dziennikarki Doroty Łosiewicz, która co prawda pisze o terapiach covidowych w dużo bardziej wyważony sposób (i zachęca nawet do szczepień!), ale jej kuracja – zlecona przez „wspaniałych fachowców” – także wydaje się zagadkowa, gdyż opiera się na antybiotyku i amantadynie. Tylko trudno zrozumieć jej logikę, skoro autorka wyznaje, że po czterech dniach konieczne było podanie antybiotyku, a jednocześnie „przebieg choroby jest na razie lekki, przypominający grypę”. Nie ma się zatem czym chwalić, że grypopodobne zakażenie (może nawet zapalenie oskrzeli, które w 80 proc. ma tło wirusowe) ktoś leczy silnym preparatem przeciwbakteryjnym, co może skutkować równie poważnymi powikłaniami, z których na ogół pacjenci nie zdają sobie sprawy.

Nic jednak nie przebije amantadyny – już chyba cała prawica leczy się nią gremialnie, nie zważając na to, że minister zdrowia stanowczo ją odradza, w ślad za poważnymi głosami ekspertów. Autorzy cytowanych tu artykułów w „Sieci” i „Do Rzeczy” mają jednak do amantadyny stosunek wręcz bogobojny, choć właściwie przyznają, że sięgają po nią na wszelki wypadek, ot, jak po witaminę C lub D (tylko dlaczego w takich końskich dawkach?).

Widać jednak każdy kraj musi mieć jakiś cudowny eliksir, za pomocą którego udaje się z organizmu wypędzić koronawirusa. Na przykład w Stanach Zjednoczonych i Wlk. Brytanii ludzie, którzy są sceptyczni wobec szczepień i noszenia masek, już na początku pandemii korzystali z różnych pseudoleczniczych środków: wybielaczy, promieni UV oraz… iwermektyny, przydatnej do likwidowania pasożytów (np. odrobacza się nią zwierzęta). U nas takim niekwestionowanym antidotum stała się właśnie amantadyna stosowana do tej pory przy chorobie Parkinsona, która pewnie i ma jakieś działanie przeciwzapalne – ale na razie jej skuteczności w leczeniu covid nie udało się nikomu w rzetelnych badaniach potwierdzić.

I wbrew temu, co pisze w swoim artykule Jan Pospieszalski, głośna praca opublikowana 1 grudnia w „Communications Biology” (a nie w „Nature”) nie odkrywa niczego nowego, jeśli chodzi o molekularne aspekty działania tej cząsteczki, lecz jedynie potwierdza to, co było o niej wiadome od dawna. Bo to nie jest dla naukowców tajemnica, że amantadyna hamuje kanały jonowe kodowane przez SARS-CoV-2 in vitro, czyli w badaniach laboratoryjnych. Jeśli okaże się – na dużych randomizowanych badaniach, z podwójnie ślepą próbą – że też u ludzi w codziennych warunkach skraca objawy infekcji i zapobiega powikłaniom, to będzie z niej jakiś pożytek (tak jak kiedyś miał być przy leczeniu grypy).

Warto dodać, że 10 dni po opublikowaniu wspomnianego artykułu, który z miejsca stał się w Polsce dowodem na zalety amantadyny, jego autorzy opublikowali w nim istotne zmiany. Na przykład zdanie: „Proponujemy użycie amantadyny jako nowatorskiego i skutecznego sposobu leczenia covid-19 poprzez jej zdolność do hamowania znanych i nowych kanałów jonowych” zastąpili takim: „Proponujemy dalsze badanie amantadyny jako nowego i skutecznego sposobu leczenia covid-19 przez jej zdolność do hamowania znanych i nowych kanałów jonowych”. Między użyciem a badaniem różnica jest dość istotna. Bo używanie tego, co niezbadane, zawsze wiąże się z ryzykiem.

Dr Grzesiowski dla „Polityki”: Co ma liczba osób na weselu do omikrona?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną