Polska Grupa Górnicza, największa firma węglowa w Europie, zakończyła miniony rok stratą ok. 2 mld zł. W zimie każdej doby z kopalń PGG powinno wyjeżdżać ok. 40 pociągów wypełnionych węglem dla elektrowni i elektrociepłowni. Jeśli w każdym składzie jest plus-minus 2,5 tys. ton, to należy przyjąć, że firmy produkujące prąd i ciepło nie dostały 200 tys. ton węgla – za sprawą blokady kopalnianych torów* trwającej dwie doby. Czy mamy się czego obawiać?
Hajerów teraz trzeba wziąć w obronę
Zima póki co jest nam łaskawa, ale to może się zmienić. O tej porze roku energetyka i ciepłownictwo razem wzięte powinny mieć zapasy węgla na dwa miesiące. Ostateczna granica strategicznego i energetycznego bezpieczeństwa to 30 dni – poniżej niej producentom grożą surowe kary. Tak mówią przepisy, ale przecież rząd nie będzie karał swoich państwowych elektrowni. No bo jak?
Durnie byłoby karać samych siebie, choć w dobrze funkcjonującym państwie za taki stan rzeczy „energetyczne głowy” powinny lecieć, z właścicielskimi na czele.
Jak informują Polskie Sieci Elektroenergetyczne, poniżej najniższych minimalnych i wymaganych przepisami zapasów znalazły się największe elektrownie na węgiel kamienny: Opole, Rybnik, Dolna Odra, Kozienice i Ostrołęka. Jasne jak słońce, że dwudobowa górnicza blokada wywozu węgla z kopalń znacznie pogorszy już i tak zły stan. Na protestujących wylewa się dziś fala hejtu sterowana i podgrzewana przez prorządowe media – ale w tym przypadku musimy hajerów z PGG wziąć w obronę.
Czytaj też: