Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wyciek danych z MON. Czym grozi ta katastrofa?

Nowogród koło Łomży. Manewry wojskowe z udziałem ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka, listopad 2021 r. Nowogród koło Łomży. Manewry wojskowe z udziałem ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka, listopad 2021 r. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
O wycieku ok. 1,7 mln pozycji z bazy Wojska Polskiego poinformował Onet. Jeśli to prawda, to sytuacja jest porażająca. Świadczy o stanie służb odpowiedzialnych za przestrzeganie tajemnicy państwowej w całej armii.

Jeśli informacje Onetu się potwierdzą, to jest to katastrofa, choć jej skutki nie będą widoczne od razu. Wszystko stanie się jasne, gdy ktoś nas zaatakuje, wykorzystując nasze braki i słabości.

MON tłumaczy: może to plik testowy

MON zareagował na te doniesienia następującym oświadczeniem: „Sprawa jest szczegółowo analizowana przez służby. Trwa wyjaśnianie, czy doszło do wycieku oraz czy ujawniony plik faktycznie został wytworzony w Siłach Zbrojnych RP. (…) Na obecnym etapie postępowania branych jest pod uwagę wiele scenariuszy, np. że jest to testowy plik przeznaczony do testowania oprogramowania. Bazy produkcyjne w Siłach Zbrojnych RP obligatoryjnie używane są tylko w specjalnie do tego przeznaczonych systemach wojskowych. Trwają również analizy, czy wykaz nie jest plikiem pomocniczym wykorzystywanym przy realizacji jawnych zakupów publikowanych na BIP”.

Zastanówmy się. Plik testowy? Do sprawdzania zabezpieczeń? Ktoś go tworzył przez ostatnie dwa lata, wprowadzając do niego ponad 1,7 mln pozycji? Czy władza ma nas za kompletnych idiotów? Jej wyjaśnienia są chaotyczne i pozbawione sensu.

Ile to jest w ogóle 1,7 mln pozycji? Gdyby liczyć w sekundach, 1 757 390 to 20 i pół dnia. To gigantyczna baza tworzona latami przez bardzo wielu ludzi. Załóżmy, że faktycznie została wyciągnięta z wojskowego serwera. Czym to może grozić?

Czytaj też: Black Hawki bez przetargu. Co jeszcze ukrywa MON?

Wyciek z MON. Kamieniami w czołgi

Jeśli potencjalny przeciwnik poznał zasoby Wojska Polskiego, zwłaszcza stan amunicji, sprawności sprzętu i części zamiennych, to doskonale już wie, gdzie są braki. A że braki w konkretnym uzbrojeniu są, to była do tej pory tajemnica poliszynela. Mamy przecież stareńkie bojowe wozy piechoty BWP-1. A na nich – wyrzutnie rakiet przeciwpancernych 9M14 Malutka, dawno nieprodukowanych. Ich resursy albo już wyszły, albo zbliżają się do końca. Potencjalny wróg ma więc pewność: tymi rakietami Polska już nie dysponuje, bo skończył się okres ich użytkowania. I zaciera ręce: na ich bataliony zmechanizowane ruszymy czołgami. Polska piechota może w nie najwyżej rzucać kamieniami...

Znając zapasy choćby rakiet przeciwlotniczych, można zaplanować też działania lotnictwa. Najpierw wysłać drony pułapki – niech się wystrzelają ze swoich pocisków – potem mogą śmiało lecieć samoloty. Nikt do nich strzelał nie będzie, bo nie ma z czego.

Przykłady można mnożyć. Mając takie dane, można bezlitośnie wykorzystać wszelkie nasze niedostatki i pięty achillesowe. A obawiam się, że da się też ustalić miejsca składowania sprzętu, zapasów i amunicji.

Czytaj też: Po co Polska remontuje stare stalowe hełmy

Wrażliwe tajemnice NATO

Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Należymy do NATO, znamy tajemnice naszych sojuszników. Państwa członkowskie, planując działania obronne w Polsce, powierzyły nam swoje wrażliwe dane. Jestem pewien, że w zaciszu gabinetów teraz analizują, czy są bezpieczne w rękach Polaków. A trudno planować wspólne działania, jeśli nie mamy wiedzy o sojuszniczych wojskach. Po takich cudach nasza obecność w NATO może zostać kompletnie zmarginalizowana.

Dalsze zakupy najnowszego sprzętu za granicą też mogą stanąć pod znakiem zapytania. Turcja nie otrzymała samolotów F-35 JSF, bo kupiła rosyjskie systemy przeciwlotnicze S-400 Triumf. Obecność rosyjskich specjalistów z zakresu obrony przeciwlotniczej w siłach zbrojnych Turcji, szkolących jej personel i zapewniających zabezpieczenie techniczne, skłoniła Amerykanów do wycofania się z transakcji, istniało bowiem ryzyko, że Rosjanie poznają tajniki najnowszego myśliwca USA, przećwiczą wykrywanie go i śledzenie. Czy z nami będzie podobnie?

Czytaj też: Fregata na wariata. Błaszczak odtrąbi sukces, ale co dalej?

Manewry Macierewicza

Mieliśmy kiedyś całkiem przyzwoity wywiad i kontrwywiad wojskowy. Od 22 lipca 1991 r. do 2006 działały Wojskowe Służby Informacyjne, powołane do życia w III RP, oczywiście w części oparte na istniejących kadrach – umiejętności pracy w służbach specjalnych są unikalne, nie da się ich nauczyć z podręcznika. Były to jednak kadry zweryfikowane i sprawdzone. Wszyscy, co do których istniały różne wątpliwości, zostali zwolnieni – znamienne, że część z nich zasiliła potem szeregi UOP, przeszła do ABW czy AW. Kiedy w 2006 r. Antoni Macierewicz zlikwidował WSI, w służbie państwa pozostali już tylko ci zweryfikowani negatywnie.

Oficerom dawnego WSI zarzucano, że kończyli kursy GRU lub KGB, choć przeszło je bardzo niewielu. Spośród szefów inspektoratu WSI – tylko Bolesław Izydorczyk i Marek Dukaczewski, przy czym ten drugi skończył kurs GRU w lipcu–sierpniu 1989 r., gdy komuna w Polsce upadała. Ani oni nie mieli do nas zaufania, ani my do nich. Jeśli mówimy o indoktrynacji, to łatwo sobie wyobrazić, jak była silna przez dwa letnie miesiące 1989 r. Śmiechu warte.

Jeśli zaś mówimy o tzw. werbunku, to mam zaskakującą wiadomość: GRU nie musi w tym celu ściągać do siebie nikogo na kurs. Przytłaczająca większość radzieckich czy rosyjskich szpiegów w państwach NATO nie kończyła szkoleń w Moskwie. Marian Sobolewski kończył „zwykłą” Akademię Dowodzenia Sił Zbrojnych ZSRR (słynną „Woroszyłówkę”), tak jak wielu polskich generałów. Kontradm. Czesław Wawrzyniak, gen. bryg. Konstanty Malejczyk, gen. bryg. Tadeusz Rusak, gen. bryg. Janusz Bojarski, kontradm. Kazimierz Głowacki – nie byli adeptami żadnej radzieckiej uczelni.

Służby bardzo specjalne

Umiejętności oficerów służb specjalnych są wyjątkowe, ich szkolenie – bardzo specyficzne. Lojalność sprawdza się bardzo regularnie, a najpewniejszą metodą jest prowokacja. Brzmi to trochę brutalnie, ale tak właśnie oczyszczają się wszystkie profesjonalne służby na świecie.

Przy WSI funkcjonowała komórka łącznikowa CIA. Po 2006 r. wyniosła się i nigdy nie wróciła. Osiągnięcia nowych służb są tymczasem – jak widać – coraz bardziej legendarne. Wymieńmy ostatnie: prócz dezercji szer. Czeczki w grudniu 2020 r. wyciekły dane ponad 600 żołnierzy oraz pracowników cywilnych z 16 krajów, którzy uzyskali pomoc w polskim szpitalu wojskowym podczas misji w Iraku w latach 2003–05. Słyszałem też o przypadku, gdy oficer obiektowy (oficer SKW oddelegowany do danego garnizonu, by zapewniać osłonę kontrwywiadowczą) miał problemy z… ustaleniem telefonów służbowych kadry jednostki!

Wiceszef MON: Francuzi uczyli się od nas jeść widelcem

Czy Polska jest bezpieczna?

Najnowsze wyjaśnienie MON brzmi następująco: „Po weryfikacji służb informujemy, że ujawniony w internecie katalog to część Jednolitego Indeksu Materiałowego prowadzonego przez Inspektorat Wsparcia, czyli jednostkę odpowiedzialną za zakupy w Wojsku Polskim. Indeks zawiera wyłącznie informacje powszechnie dostępne”.

A przecież w 2011 r., kiedy wprowadzano bazę JIM, pisano z zachwytem: „Ile jest paliwa, gdzie znajduje się pompa do Rosomaka lub potrzebny mundur? W czasie rzeczywistym wojsko ma już dostęp do bazy danych o sprzęcie. Zapewnia go system JIM”. I jeszcze: „JIM zapewnia informację w czasie rzeczywistym o tym, gdzie, w jakiej ilości i jakie zapasy się znajdują”.

Czy tych 1 757 390 pozycji w JIM to faktycznie informacje powszechnie dostępne? Bez żadnego znaczenia dla bezpieczeństwa Polski? Czy to jakiś kabaret? Można się już śmiać? Może trzeba płakać.

Czytaj też: Rok wicepremiera Kaczyńskiego. Czy Polska jest bezpieczniejsza?

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną