Mariusz Błaszczak, wódz naczelny
Pan Błaszczak, wódz naczelny. Zastąpi w rządzie Kaczyńskiego
Długą drogę przeszedł Mariusz Błaszczak od wyborów 2005 r., gdy jako niezbyt znany 36-letni działacz PiS (burmistrz Śródmieścia z kilkumiesięcznym stażem) zdobył z 13. miejsca na liście w okręgu warszawskim raptem 869 głosów. To były ostatnie wybory, które przegrał. Od tamtej pory za każdym razem dostawał wyższe miejsca na liście i więcej głosów. Kariera – imponująca. Za pierwszych rządów PiS szef Kancelarii Premiera w latach 2005–07, po przegranych wyborach – rzecznik prasowy, a następnie przez pięć lat szef klubu parlamentarnego. Od 2015 r. minister potężnych resortów – najpierw MSW (2015–18), a potem MON. Od 2016 r. jeden z sześciu wiceprezesów partii rządzącej.
Ta kariera może dziwić. Luz, poczucie humoru, ironia, temperament, umiejętności zwięzłego formułowania myśli i opisywania skomplikowanych spraw w przystępny i atrakcyjny dla słuchaczy sposób – od strony tych przymiotów Błaszczak nie dał się dotąd poznać. Nie sprawia też wrażenia polityka obdarzonego zdolnością do selekcji faktów. Zamiast tego brnie w szczegóły, czego spektakularnym przykładem była słynna konferencja z Jarosławem Kaczyńskim, na której Błaszczak uśpił wicepremiera rozwlekłą opowieścią o projekcie Ustawy o obronie ojczyzny.
Ministra obrony trudno przyłapać na bodaj najmniejszym odstępstwie od pisowskiej ortodoksji, ani pod względem treści, ani formy. Jest ożywionym przekazem dnia z Nowogrodzkiej.
Nie należy do mistrzów (ani wicemistrzów) telewizyjnych setek. Nie karmi twórców memów jak Marek Suski. Nie przykuwa uwagi jak Kaczyński, nie ma w nim ani nuty szaleństwa Antoniego Macierewicza, ani śladu podwórkowej zadziorności Joachima Brudzińskiego. Także gdy chodzi o stawianie diagnozy sytuacji politycznej, tworzenie strategii i przygotowywanie misternych intryg, czy też po prostu knucie, inne niż Błaszczak postaci przychodzą na myśl: Jacek Sasin, Mateusz Morawiecki, Adam Bielan czy Zbigniew Ziobro.