Skończyły się dobre czasy, pewnie na długo. Agresja Rosji na Ukrainę ostatecznie kładzie kres epoce pokoju i stabilności w Europie. W nowych realiach stajemy się państwem frontowym, jeszcze bardziej podatnym na kryzysy i napięcia. Odtąd będziemy musieli sobie radzić z permanentnym stanem niepewności, uśmierzać społeczne lęki.
Wiele trzeba zmienić. Dostosować do nowych realiów strategię, obronność, gospodarkę i finanse, infrastrukturę. Wreszcie system polityczny przetrącony w siódmym roku rządów PiS, który już od dawna obsługuje nie tyle interesy państwa, ile jego łapczywej elity. Skutkuje to nie tylko patologicznymi relacjami, ale i zanikiem planowania, współpracy, konstruktywnej debaty, społecznej partycypacji. Z takim państwem będziemy szczególnie narażeni na wstrząsy i zewnętrzne manipulacje.
Niech nie zmylą nas gromkie od tygodnia wezwania do jedności i zakończenia sporów. One rutynowo powracają w dramatycznych momentach, ale dawno już straciły moralną treść. Na czym owa jedność miałaby polegać? To postulat asymetryczny, w gruncie rzeczy służący tylko jednej stronie. Od opozycji wymaga nie tyle nawet uznania przywództwa PiS, ile warunkowej autoryzacji zbudowanego przez tę formację patologicznego modelu władzy. Z jego partyjnym partykularyzmem jako nieusuwalną już skazą.
Oswajanie się z patologią
Pewnie nawet część porażonej dramatem Ukrainy opozycyjnej opinii publicznej odczuła niestosowność wystąpienia szefa klubu KO Borysa Budki w trakcie czwartkowej sejmowej debaty, kiedy wzywał rządzących do natychmiastowego zakończenia sporu z TSUE i Komisją Europejską o praworządność. Ale to Budka miał rację, a nie jego estetyzujący oponenci. Każda sensowna refleksja o bezpieczeństwie musi się bowiem zacząć od uporządkowania priorytetów. W geopolitycznej rywalizacji, która weszła w swoją krwawą fazę, Polska musi przecież na nowo określić swoje miejsce we wspólnocie politycznej Zachodu.