Ruchy pod powierzchnią
Wojenny wstrząs. Nadzieje, że PiS się zmieni, od początku były płonne
Krajowa polityka zaczyna się rozmrażać, chociaż ten proces może jeszcze trochę potrwać. W relacjach władzy z opozycją ukształtowało się wojenne modus vivendi, polegające na łagodzeniu konfliktu w kluczowych kwestiach dotyczących bezpieczeństwa narodowego. Ale już inne tematy nie podlegają dyktatowi jedności, również te będące pochodną wojny w Ukrainie: kryzys uchodźczy i energetyczny, ponownie przyspieszająca inflacja. To bez wątpienia wysokokaloryczne paliwo polityczne na najbliższe miesiące, chociaż dziś używane jeszcze dosyć wstrzemięźliwie. Historia świata rozgrywa się na naszych oczach, spychając rywalizację w kraju na dalsze miejsca w hierarchii publicznej uwagi.
Nie pomaga też chaos pojęciowy, co szczególnie mocno pokazała niedawna wizyta Joe Bidena. Prezydent USA z niemałym rozmachem rozrysował w Warszawie nowy podział świata na demokrację i autokrację. Jego cel był oczywisty: odnowić polityczny konstrukt Zachodu. Dziś do konfrontacji z putinowską Rosją, a w nieodległej przyszłości być może też z Chinami. Chodziło więc o dosyć typową w amerykańskiej polityce próbę harmonizacji logiki geopolitycznych interesów z wartościami. Problem w tym, że Polskę pod rządami PiS trudno jest precyzyjnie umieścić w zaproponowanym przez Bidena schemacie. Z racji swojego położenia na mapie stała się krajem kluczowym, swoistą twierdzą świata zachodniego, najbardziej wysuniętym przyczółkiem. Ale czy można ją uznać za pełnoprawnego członka wspólnoty państw demokratycznych?
Oczywiście obóz władzy korzysta z okazji i stara się teraz dowieść, że spór o demokrację i praworządność od początku był pozorny. W końcu przywódca demokratycznego świata to właśnie u nas wygłosił swoje najważniejsze przemówienie, co zdaniem PiS samo w sobie unieważnia wszelkie wątpliwości co do natury naszego ustroju.