Prezes Kaczyński co jakiś czas ma w zwyczaju komplementować Mateusza Morawieckiego, że to bardzo zdolny człowiek. Zawsze w tonie ojcowskiej pochwały, chociaż w istocie jest to precyzyjny komunikat zaadresowany do całej formacji oraz jej wyborców. Oznacza on mniej więcej tyle, że premier nadal cieszy się poparciem swojego szefa wicepremiera i w najbliższym czasie nie należy oczekiwać zmiany na czele rządu. Swego czasu Kaczyński na krótki moment przestał dostrzegać zdolności Morawieckiego, a zamiast tego odkrył je u prezesa Orlenu Daniela Obajtka. Pisowskie kuluary plotkowały wtedy, że to koniec kariery dawnego delfina. Ten jednak później się odbił i choć w piątym roku premierowania trudno o zachowanie świeżości, jego pozycja przynajmniej do wyborów wydaje się niezagrożona. Nie tak dawno Kaczyński wręcz ogłosił, że Morawiecki jest „najzdolniejszym człowiekiem w polskiej polityce”.
Trudno niestety powiedzieć, które zdolności swojego podwładnego prezes sobie ceni najbardziej. Na początku kariery w PiS obecny premier uchodził za wielkiego wizjonera gospodarczej reformy w duchu antybalcerowiczowskim, której nigdy jednak nie dane było wejść w życie. Później występował w roli obrotnego politycznego menedżera, który ogarnia sprawy, gasi pożary i sprawnie realizuje partyjne dyrektywy. Z kolei opinia publiczna przede wszystkim miała okazję dostrzec jego dosyć nietypowe zdolności krasomówcze. Bo premier nie jest może oratorem nadmiernie błyskotliwym i zazwyczaj widać w nim sztuczność, ale za to nie ma kompleksów, nie uznaje też w swoim gadulstwie ograniczeń ilościowych i jakościowych. Sprawnie zaciera więc granice pomiędzy prawdą i kłamstwem, przyzwoitym i nieprzyzwoitym, racją wczorajszą i dzisiejszą. A ponieważ przemawia właściwie codziennie, na okrągło, bo Morawieckiego niesie po całym kraju i wszędzie ma coś do powiedzenia, jego monotonne słowotoki stały się stałym elementem pejzażu.