Ni stąd, ni zowąd politycznym tematem tygodnia stał się spór o liczbę bloków, w których opozycja powinna iść na wybory. Dziwny moment, bo Zjednoczona Prawica znów się nie rozpadła (art. Wojciecha Szackiego); wygrywa kolejne ważne głosowania i nic nie wskazuje na to, by Kaczyński szykował się do wcześniejszych, tegorocznych wyborów. Więc co tak poruszyło opozycyjne formacje? Był sondaż dla OKO.press, który pokazywał, że jedna wspólna lista dałaby opozycji aż 50 proc. głosów i miażdżące zwycięstwo. Zaraz jednak pojawiły się kontrsondaże i analizy, przekonujące, że więcej mandatów przyniosłyby dwa bloki, nawet trzy. Dziś każda partia dysponuje własnymi badaniami, które często zeznają to, co się na nich wymusza.
Donald Tusk mówił POLITYCE, że partie opozycyjne dogadały się, aby w swoim czasie, gdy naprawdę już znany będzie termin wyborów, przeprowadzić jedno wielkie, wspólne badanie, aż do poziomu poszczególnych powiatów i gmin, i wtedy decydować, jaki układ list się bardziej opłaca. Brzmi racjonalnie, ale polityka to nie matematyka; każda formacja ma własne rachuby, których nie wyruguje algorytm. Układanie wspólnych list i programów zawsze będzie gehenną. Zapowiedź mamy już teraz (art. Rafała Kalukina) i choć cała ta gra w bloki odbywa się jeszcze na sucho i bez konsekwencji, już widać, że głównym problemem po stronie opozycji będzie nieufność mniejszych partii wobec PO i Donalda Tuska.