Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Lepszy jest zawsze gorszy od dobrego

PiS podzielił Polaków na dobrych i złych. Czyśćca w zasadzie nie ma, ale są specjalne furtki dla tych, którzy chcą się dostać do nieba, czyli IV RP.

Furt strzegą bracia Kaczyńscy. A podział na Polaków pierwszej i drugiej kategorii przetrwa zapewne zacznie dłużej niż rządy PiS.

Sympatycy PiS (a w każdym razie spora ich część) przypominają kinomanów, którzy spóźniają się na projekcję albo też nie bardzo rozumieją fabułę filmu i pytają znajomych: „powiedz, którzy są dobrzy, a którzy źli, bo nie chce mi się zastanawiać”. PiS – proszony, ale i z własnej inicjatywy – bardzo chętnie odpowiada na takie pytania. Jeśli ktoś nie bardzo orientuje się, czy jakaś postać ze sceny publicznej i tej mniej publicznej jest dobrym, właściwym obywatelem, czy jest dobrym Polakiem, wystarczy spytać o to Jarosława Kaczyńskiego albo któregoś z jego zaufanych posłów, czasami wystarczy zaprzyjaźniony z partią dziennikarz.

Linia, którą wyznacza PiS, oddzielająca Polaków dobrych od złych jest kręta, miejscami niekonsekwentna, ale jednak wyraźna. Wygląda to tak, jakby istniała specjalna maszynka, do której wrzuca się nazwisko, a z drugiej strony wyskakuje werdykt. Na podstawie wielu wystąpień braci Kaczyńskich i innych polityków prawicy można zrekonstruować mechanizm tej selekcyjnej maszyny.

Główne kryteria na idealnego Polaka i obywatela IV RP wydają się być cztery: niepodległościowa tradycja, konspiracja w czasach PRL, niezgoda na III RP deklarowana przynajmniej od czerwca 1992 r. (obalenie rządu Olszewskiego, choć lepiej negować już Okrągły Stół) i wreszcie wierne wspieranie PiS – od początku do dzisiaj. Oczywiście, najmłodszych obowiązuje głównie czwarte kryterium: bezwarunkowego popierania PiS. Ważne jest też deklarowane wyznanie; Jacek Kurski, komentując sprawę walki o zmianę konstytucji w sprawie aborcji, stwierdził, że w PiS są sami bogobojni katolicy (ostatnio chrzest przyjął Ludwik Dorn, zapewne po to, by swoją bogobojność raz na zawsze przypieczętować).

Każde z tych kryteriów ma swoją wewnętrzną regułę i logikę, ma swój kanon. Niepodległościowa tradycja najlepiej żeby była zaświadczona historią rodzinną, na przykład udziałem przodków w powstaniach narodowych, a już zwłaszcza w Powstaniu Warszawskim. Nie tylko dlatego, że skupia ono w sobie silnie ideowo naznaczone znaki czasu, ale i dlatego, że rodzina Kaczyńskich wówczas, można powiedzieć, ostatecznie określiła swoją tożsamość patriotyczną i właśnie ideową, której pozostała wierna aż do dzisiaj.

Poza polem obserwacji i rozwiniętej refleksji znalazły się inne tradycje epoki, im bardziej na lewo, tym ta niechęć i niepamięć były większe. Tak jak gdyby bracia uznali, że polityka historyczna IV RP powinna przede wszystkim wyrażać, czcić i dekorować zasługi niepodległościowe, narodowe, a wszystkim innym odmawiać honoru, jeśli nie mieściły się w tak ostro zarysowanym kanonie. Uruchomiony w ten sposób proces rewizji historycznych daje dzisiaj wręcz humorystyczne efekty, choć jakkolwiek by były śmieszne, bywają przecież barbarzyńskie. Choćby modne ostatnio zmiany nazw ulic i placów, mające objąć – jak słychać i widać – nazwiska i symbole z przeszłości, które do tej prostej niepodległościowej opowieści nie pasują, a które na różne sposoby (oczywiście nieraz w sposób haniebny i serwilistyczny wobec panującej po 1945 r. ideologii) zaświadczały złożoną i skomplikowaną historię Polski. Przypomnijmy kłótnie wokół takich postaci jak Brzechwa, wcześniej Miłosz czy Adam Próchnik, dąbrowszczacy z wojny domowej w Hiszpanii, a w kolejce stoi Waryński.

Taka ortodoksyjnie niepodległościowa, czyli państwowa, perspektywa ma to do siebie, że lekceważy i niweluje wszelkie idee i marzenia polityczne, które stawiają obok, a nie daj Boże powyżej, wartości i cele o charakterze społecznym, uniwersalnym, ponadpaństwowym, które przeszkadzają władzy w rządzeniu wedle jej własnego projektu i woli. Stąd łatwo znaleźć się pod pręgierzem i zostać uznanym za „obywatela nie bardzo”, za Polaka, który odstaje i przeszkadza, szkodzi. Czy to ekolog, liberał czy feministka, czy jakiś niedoważony socjał, chyba że – i tylko pod tym warunkiem – uprawia swoją działalność w ramach i z nadania PiS.

Z tym wiąże się także kanon opozycyjności w PRL. Oczywiście należało być w opozycji, ale (podobnie jak bracia Kaczyńscy) bez gwiazdorstwa i ostentacji. W złym tonie jest pobyt w komunistycznym więzieniu (zwłaszcza długoletni), a przypominanie tego może narazić wręcz na zarzut szantażu moralnego. Wydaje się, że zbyt sławna kombatancka przeszłość jest źle widziana czy podejrzana i szuka się na nią haków, co widać choćby na przykładach Kuronia, Wałęsy czy Bujaka. Każdy z życiorysów opozycyjnych, niejako „lepszych” od tych najlepszych z PiS, jest podejrzany, a na pewno nie lubiany. I to na kilka sposobów.

Podejrzane są te, które zawierają jakąkolwiek tak zwaną rewizjonistyczną przygodę, oraz te, które kiedykolwiek i gdziekolwiek przecięły się z życiorysami braci Kaczyńskich i pozostawiły w nich pamięć jakichś krzywd, lekceważenia czy braku należytego szacunku. Tak jak gdyby najważniejsza była nie ta opozycyjność poprzez aktywne działanie – chcąc nie chcąc wplątana w ideowe spory i w taktyki walki oraz układania się z ówczesną władzą – a ta opozycyjność wewnętrzna, nienaruszalna, odłożona w polskich duszach i sercach. Ceniona jest zatem raczej działalność skromniejsza, na zasadzie „cichych bohaterów”. To takich działaczy dawnej „S” głównie odznacza ostatnio prezydent Lech Kaczyński. Żadne zaś konspirowanie w latach PRL nie pomoże w byciu dobrym Polakiem, jeśli wspierało się aktywnie III RP i nadal tkwi się w tym błędzie. Nawet ci, którzy dokonali zwrotu i już chcą być – po całych latach wspierania układu – w IV RP, znajdują się co najwyżej na liście rezerwowej, muszą wykazać się szczególną gorliwością neofity.

PiS swoją koncepcję polskości określa w sumie pośrednio, jest ona wypadkową i skutkiem stosowania państwotwórczej taktyki i strategii rządzących oraz propagandy używanej w walce z przeciwnikami z przeszłości i teraźniejszości. Widać ją w uroczystościach państwowych, w polityce historycznej, w nominacjach kadrowych i dymisjach, w tolerowaniu w swoim najbliższym otoczeniu politycznym osób i zachowań, które – jak byśmy to powiedzieli – są wskaźnikowe. Jakże często wskazują one bowiem niezwykle niepokojący kierunek i styl myślenia o ekskluzywnej polskości, do której się nie należy, jeśli nie jest się do niej przyjętym.

Jakoś niemrawo, a jeśli już to pod ewidentnym przymusem politycznym, Jarosław Kaczyński reaguje na skandaliczne zachowania i wypowiedzi koalicjantów z LPR, którzy opanowali Ministerstwo Edukacji i zamierzają wyhodować na swoją modłę polskie dzieci. W ogóle nie wypowiada się o tym, co wygaduje Radio Maryja o Polakach i nie-Polakach, a przecież to w jakimś sensie obciąża także konto PiS, ba, pozwala wręcz przypuszczać, że wypowiedzi takie są przez tę partię aprobowane. Jeśli więc buduje się zapory od strony lewej po to, by nie przepuścić przez nie niegodnych i nieprawych, to od strony prawej rubież jest szeroko otwarta. Tam jest rezerwuar prawdziwej polskości, tam zamieszkuje prawdziwy naród polski, tam jest lud, który jest narodem. I który wie, kogo popierać.

Przekładając ogólne zasady na konkretne sytuacje, trzeba stwierdzić, że dobry Polak wspiera lustrację oraz inne pomysły i inicjatywy dyskryminujące ludzi dawnego systemu ustawy, jest niechętny Trybunałowi Konstytucyjnemu, domaga się rozliczenia PRL i III RP. Postawę „dobrego” obywatela najlepiej widać na internetowych forach: takiej niewymuszonej i gorącej autentycznej propagandy władzy nie było od kilkunastu lat. Okazuje się – nie po raz pierwszy w naszej historii – że zawsze, gdy tylko otworzy się śluzę, przelewa się przez nią fala nienawiści do innych, uruchamia się instynkt walki z obcymi wsparty stereotypami i prawdami prostymi jak cep. Propisowscy internauci demonstrują tę charakterystyczną pogardę i poczucie wyższości nad „lewizną”, Ubekistanem, „platfusami”. Widać nawet więcej, to już nie jest prosta, stara walka polityczna, ale przetworzona na nowym etapie świadomość, poczucie przynależności do zwycięskiego klanu, gdzie los całej reszty zależy od partii panującej. Nie mają tu już znaczenia wahnięcia notowań PiS, jakiekolwiek błędy tej partii. Jej najbardziej zdecydowani zwolennicy przenieśli się już szczebel wyżej, zostali ludźmi PiS, którymi będą także wtedy, kiedy PiS już nie będzie. Już wiedzą, że istnieje klasyfikacja, w której oni są na czele i będą jej bronić.

Na drugim, minusowym biegunie są: komunistyczne korzenie rodziny (np. KPP), działalność w PZPR, popieranie całej III RP i wreszcie walka z PiS i IV RP. Zupełnie dyskwalifikuje współpraca z SB czy WSI, niezależnie od werdyktów sądów lustracyjnych (z jednym znaczącym wyjątkiem Zyty Gilowskiej). Zupełnie fatalnym połączeniem, nie dającym żadnej nadziei, jest dawna przynależność do PZPR i przechrzczenie się później na liberalizm. A zapisanie się do SLD po 1989 r. jest gorsze niż członkostwo w samej PZPR. Źle też robi wykształcenie na radzieckich uczelniach wojskowych, udział w prywatyzacjach majątku narodowego, kontakty z biznesem, działalność w ZNP. Na ważności traci weryfikacja funkcjonariuszy SB z 1990 r. Ci więc, którzy prześliznęli się przez sito na początku lat 90., będą teraz ponownie odsiewani. Byli dobrzy na III RP, ale są za słabi na IV. Szkodliwa dla zdrowego życiorysu jest praca w MSW w latach tzw. inwigilacji prawicy.

Ponieważ jednak kryteria na w pełni dobrego Polaka są dość wyśrubowane i trudno być takim czterogwiazdkowym Polakiem (choć wiadomo, kto nim jest na pewno), dopuszczane przez PiS są różne kombinacje i ekwiwalenty. Wybaczalny jest komunistyczny rodowód rodzinny, ale pod warunkiem, jeśli zgadzają się wszystkie pozostałe elementy. Do zaakceptowania jest też przynależność do PZPR, ale tylko do 1980 r. (w zupełnej ostateczności do 1981 r.) i na niewysokich stanowiskach. Z praktyki życiorysowej polityków PiS wynika, że do wybaczenia jest szczebel szefa organizacji zakładowej dawnej monopartii, ale tu ratunkiem jest już tylko współpraca ze środowiskiem dzisiejszego PiS na bardzo wczesnym etapie i całkowita lojalność. Obowiązuje bowiem zasada, że im gorszy życiorys, tym większa musi być obecna wierność.

Powyższe kryteria dotyczą głównie ludzi, którzy chcą w IV RP robić kariery, ale PiS wymyślił też specyficzne warunki dla tych z szerokiego elektoratu, które pozwalają im poczuć się dobrymi Polakami. Oczywiście muszą oni dziś gorąco wspierać PiS; ale załatwiono też sprawę przeszłości. Nie jest wymagana aktywna działalność konspiracyjna. Wystarczy nie zaliczać się do elit w czasach PRL. Im mniej znane nazwisko w tamtych czasach, tym lepiej. PiS dowartościowuje tych, którzy nie działali, nie wyróżniali się niczym, nie starali się o paszporty, nie publikowali, nie byli uczonymi, pisarzami, artystami czy dziennikarzami. To, co kiedyś mogło się wydawać zwyczajnym szarym życiem, dziś jest dowodem na trwanie w biernym oporze i godne czekanie na wolną Polskę. PIS daje w ten sposób podbudowę ideową swojemu elektoratowi i przeciwstawia go dawnym elitom, które zawsze sprzedawały się za zaszczyty.

W ostateczności jednak to liderzy PiS decydują, kto jest dobry, a kto zły. Stąd w kolejnych wersjach ustaw deubekizacyjnych i dekomunizacyjnych znajduje się passus, że od reguł pozbawiających emerytur czy praw publicznych istnieją w dyspozycji władzy uznaniowe wyjątki. Ta furtka do patriotyzmu, jaką zastrzega sobie PiS, ma charakter pragmatyczny, partia musi być przygotowana na to, że trzeba będzie w potrzebie chwili, np. z powodu dziur kadrowych, przekwalifikować kogoś z listy złych Polaków na listę tych dobrych. Ma też znaczenie psychologiczne, pokazuje, kto tu rządzi, kto jest władny wydawać wyroki na biografie.

Mamy więc oto z jednej strony nową polską arystokrację: ludzi z dobrą lub odkupioną przeszłością, wspierających IV RP i PiS. Z drugiej strony hołotę, która najpierw wspierała PRL, potem dała się uwieść liberalnej i przeżartej układami III RP, a teraz zaciekle walczy z PiS. Mogłoby się wydawać, że podział, jaki wprowadza PiS, jest sprawą tylko tej partii, a reszta społeczeństwa się tym nie przejmuje. Nie jest to jednak prawda. Myślenie PiS przenika do ogółu, nawet przy wszystkich zastrzeżeniach do braci Kaczyńskich, jako prawda ogólna już bez znaku firmowego PiS. Jakże bowiem atrakcyjna może wydawać się ta perspektywa wielkiego awansu w nowej Polsce, gdy już zostaną odprawione z kwitkiem wszystkie stare autorytety, szefowie, kierownicy, wszystkie te platfusy, które porobiły kariery, żerując na Polsce i blokując dostęp do góry wszystkim, którzy tę Polskę właśnie w sercu nieśli. A jak wiadomo, były ich miliony.

Zawsze władza dyktuje warunki w publicznej sferze życia, a już zwłaszcza ta władza. Tak jak Kaczyńscy opanowali język polskiej polityki i ideologii, tak też wyznaczają dzisiaj kanon dobrego Polaka. A co ważniejsze: nie jest wcale powiedziane, że Platforma Obywatelska, być może polityczny sukcesor, wyznaje specjalnie inny kanon Polaka, co do podstawowych zasad. Zwłaszcza iż ta partia panicznie boi się dać PiS argumenty na to, że ma coś wspólnego z III RP.

Dlatego łatwo o nowy oportunizm, narastające przekonanie, że aby mieć szansę na karierę w najbliższych latach, trzeba jakoś przyłożyć swój życiorys do obowiązującego wzoru i popatrzeć, co by się jeszcze dało zrobić i nadrobić. W przeciwnym razie grozi zepchnięcie na margines prywatności, z opaską Polaka drugiej kategorii. Dlatego zapewne będą się nasilać zachowania konformistyczne, podpisywanie listów lojalności, występowanie we własnym środowisku, w pracy, na uczelni, w urzędach w obronie władzy „w obliczu wściekłych ataków na rząd”. Tę subtelną zmianę tonu widać już także u niektórych akademików czy dziennikarzy, którzy co prawda nie wspierają PiS, ale rekompensują to atakami na SLD, na liberałów w Platformie Obywatelskiej, na Kwaśniewskiego, na rzeczywistych czy domniemanych agentów. Dają sygnał, że należą do właściwego plemienia. Pojawia się psychologiczna prawidłowość, że o ile nie każdy chce być dobrym Polakiem według PiS, to mało kto też chce być tym złym.

O ile władza dobrych Polaków jest dość zwarta, o tyle Polacy źli muszą ratować się na własną rękę. Nie mogą liczyć na ochronę neutralnego państwa, bo to państwo jest przeciw nim, zostało arbitrem moralności.

Tworzy się – wsparte ustawami i propagandą – getto dla gorszych Polaków. A przynajmniej próbuje. W wielu przypadkach jednak realna krzywda, jaką kiedykolwiek dzisiejsi „źli Polacy” wyrządzili tym „dobrym”, jest nieporównanie mniejsza od tej, jaką teraz ci „dobrzy” zamierzają wyrządzić „złym”. Bo jak powiedział kiedyś Jarosław Kaczyński – „ja jestem samym dobrem”. Niektórzy myśleli wtedy, że to żart.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną