Andrzej Izdebski, handlarz bronią znany z „afery respiratorowej”, miał umrzeć w połowie czerwca w Albanii. Tak przynajmniej kilka dni temu poinformowała lubelska prokuratura. TVN24 z kolei podało, że miał zostać skremowany na miejscu, a rodzina pochowała w Polsce urnę z prochami.
Tymczasem Jan Rojewski z portalu „True Story” sprawdził, że w Albanii nie kremuje się zwłok. Z jednej strony nie ma tam takiej tradycji, z drugiej – potrzebnej infrastruktury. Największy zakład pogrzebowy w Tiranie, stolicy Albanii, zapewnia, że w ich kraju nie wykonuje się takiej usługi. Prawo co prawda zezwala na kremację od 2014 r., ale zarządcy cmentarzy dokonują jej w celu utylizacji starych szczątków i zrobienia miejsca na nowe groby.
Rodzą się więc pytania: na jakiej podstawie wystawiono akt zgonu Izdebskiego. I czy mężczyzna faktycznie nie żyje?
Czytaj też: Problemy Szumowskiego. Maseczki, testy i złe znajomości
Ciemne interesy handlarza bronią
O Andrzeju Izdebskim i jego powiązaniach z kręgiem bliskim PiS pisaliśmy w czerwcu 2020 r. To właśnie z jego firmą – E&K – resort zdrowia podpisał na początku pandemii covid-19 kontrakt na dostarczenie 1,2 tys. sztuk respiratorów. Izdebski nigdy wcześniej nie zajmował się dystrybucją aparatury medycznej, za to przez lata handlował bronią.
W 2002 r. „Rzeczpospolita” ujawniła, że w latach 90. sprzedawał broń do objętych embargiem rejonów świata, takich jak Angola czy Liberia.