Tajemnicza śmierć handlarza bronią
Czy śmierć handlarza bronią została sfingowana? Mnożą się wątpliwości
Ciało Andrzeja Izdebskiego, handlarza bronią znanego z „afery respiratorowej”, znaleziono 20 czerwca w Tiranie, stolicy Albanii. Przyczyną śmierci miał być zawał serca – tak przynajmniej wynika ze wstępnych ustaleń, ale albańscy śledczy czekają jeszcze na wyniki autopsji, która wykluczy ewentualne zatrucie przez osoby trzecie. Jak ustalili posłowie KO Dariusz Joński i Michał Szczerba, ciało Izdebskiego na początku lipca zostało przewiezione do Łodzi i skremowane. Na miejscu nie było bliskich zmarłego, policji, prokuratury, służb specjalnych. Jest to o tyle ciekawe, że – według źródeł „Gazety Wyborczej” – Izdebski przez lata był pod ochroną służb. To pod ich naciskiem resort zdrowia zdecydował się na początku pandemii podpisać z jego firmą E&K kontrakt na dostarczenie 1,2 tys. sztuk respiratorów. Izdebski nigdy wcześniej nie zajmował się dystrybucją aparatury medycznej, za to przez lata handlował bronią (w przeszłości figurował na czarnych listach ONZ za sprzedawanie jej do krajów afrykańskich, w których przed laty toczyła się wojna – m.in. Liberii).
Jego śmierć wzbudziła wiele wątpliwości. Początkowo media doniosły, że ciało Izdebskiego zostało skremowane w Albanii, później okazało się jednak, że w tym kraju nie wykonuje się kremacji. Posłowie KO ustalili, że denatowi nie pobrano odcisków palców, nie przeprowadzono też badania DNA. Podczas kremacji w Łodzi nie było nikogo, kto mógłby zidentyfikować zwłoki.
Pojawiły się więc pytania: czy śmierć handlarza bronią nie została sfingowana po to, by uniknął odpowiedzialności za niespłacone zobowiązania? Przypomnijmy: w kwietniu 2020 r. E&K zobowiązało się dostarczyć – za 44 mln euro – 1241 respiratorów w ciągu trzech miesięcy. Tego samego dnia resort wystawił cztery faktury na kwotę o łącznej wartości 35 mln euro.