Analiza ostatnich wystąpień Jarosława Kaczyńskiego i innych polityków PiS może prowadzić do zaskakującego na pierwszy rzut oka wniosku, że naszym największym wrogiem nie jest putinowska Rosja, lecz Niemcy – sojusznik z NATO i największy partner handlowy Polski. To Berlin zagraża polskiej suwerenności, to Berlin steruje antypolskimi działaniami Komisji Europejskiej, to Berlin wreszcie chce sobie w Warszawie zainstalować marionetkowy rząd Donalda Tuska. Kaczyński – zresztą po części słusznie – oskarża Niemcy o pobłażliwą politykę wobec Rosji, zbyt małą pomoc militarną dla Ukrainy i chęć dogadania się z Władimirem Putinem nawet kosztem ukraińskich ustępstw. Buduje w ten sposób obraz państwa politycznie i moralnie skompromitowanego, niegodnego zaufania, a medialni akolici PiS już bez żadnych subtelności piszą, że Niemcy kiedyś zbudowały nazizm u siebie, a teraz sfinansowały go w Rosji.
Ustawienie Niemiec w takiej pozycji ułatwia powrót do dyskusji o reparacjach wojennych. Z zakurzonych szuflad znów wychynął raport posła Arkadiusza Mularczyka o stratach wojennych; godzi się przypomnieć, że dokument był wedle tego posła gotowy już w 2019 r. (i już wtedy zaczęło się jego tłumaczenie, które wciąż nie zostało ukończone, co jest niemałym osiągnięciem translatorskim). Kaczyński mówi, że zbliża się moment, gdy trzeba „walnąć pięścią w stół” w sprawie reparacji, i zapowiada publikację pierwszego tomu raportu na 1 września, zaledwie siedem lat po objęciu przez PiS władzy.
Trzeci wątek antyniemieckiej retoryki Kaczyńskiego zgrabnie splata się z pisowskim eurosceptycyzmem. Niemcy używają oto Unii jako „szczudeł, żeby wydawali się więksi, niż są”. Instytucje i procedury unijne to jedynie parawan, który nieudolnie maskuje niemiecką dominację w Europie.