Cień Bayraktara
Cień Bayraktara. Lewica ma coraz większy problem z wojną w Ukrainie
W kwietniu 1939 r. stanął na krakowskim rynku „termometr uczuć”. Wysoki na kilkanaście metrów, pokazywał na skali codzienne zaangażowanie mieszkańców w finansowanie obrony przeciwlotniczej na wypadek wojny. Był to jeden z elementów wielkiej narodowej zbiórki na Fundusz Obrony Narodowej, służącej wzmocnieniu potencjału obronnego zagrożonego państwa. Gromadziły się wokół termometru patriotyczne pikniki, występowali artyści, spacerowały lajkoniki. Nazwiska darczyńców podawano przez megafon, co dodatkowo nobilitowało. Punkty, w których można było dokonać wpłat, rozsiane były zresztą po całym mieście. I krakowianie wpłacali, nierzadko poświęcając większość życiowych oszczędności. Chociaż, jak wiadomo, nawet tak gorąca erupcja narodowych uczuć nie powstrzymała nadciągającej katastrofy.
Podobny nastrój moralnej jedności ponad podziałami zapanował niedawno przy okazji internetowej zbiórki na Bayraktara dla Ukrainy. W największych miastach stanęły liczniki pokazujące aktualny poziom wpłat, a przestrzeń publiczna raz jeszcze zapełniła się patriotycznymi wezwaniami o wsparcie sąsiada walczącego z agresorem „za wolność naszą i waszą”. Towarzyszyła temu zresztą swoista ekscytacja militarnymi możliwościami tureckiego drona. Akcja zorganizowana przez Sławomira Sierakowskiego dosyć nieoczekiwanie okazała się jednym z głównych wydarzeń tego lata, sukcesem zarówno finansowym, jak i wizerunkowym.
Norma czasów nienormalnych
Inaczej niż przed dekadami, tym razem większość darczyńców zapewne miała też świadomość, że ich gest pełni przede wszystkim funkcje symboliczne. Bo nie ulega przecież wątpliwości, że „polski” Bayraktar nie przesądzi o wyniku wojny za wschodnią granicą. Był to przede wszystkim spektakularny akt odnowienia polskiej solidarności z ukraińskim sąsiadem.