Następnego dnia wpatrywałam się w obraz pędzla Ludmiły Murawskiej na wystawie „Białoszewski nieosobny”. Portret Mirona Białoszewskiego, duży format. W szarym pomieszczeniu, na krześle pisarz siedzi skulony, chudnie w oczach, tonąc w swetrach. Pod nogami konstrukcja przypominająca koksownik. Ze wspomnień artystki dowiadujemy się: „ogrzewanie prawie nie działało, a ja chciałam malować. Przyniosłam z łazienki taki kocioł do gotowania bielizny, na nim postawiłam elektryczną maszynkę do gotowania. I tym sposobem było trochę cieplej”. Pomarańczowy blask ociepla fragment płótna – dłonie poety. Tylko palce są pomarańczowe, mały kawałek poety jest ogrzany. W stolicy ludzie marzli. „Wykształciuchy” i „nienormalne” rodziny, dziwadła, co to raz są Zosiami, a raz Władkami, tacy jak Miron, i dziś stanowią prekariat i są wrogami systemu.
Nową epokę „chołodu” i grzania farelką w przemówieniu swym Jarosław Kaczyński dostrzegł. „Polska musi być ogrzana”. Z pełnym przekonaniem zapewniał, że mimo inflacji i wydatków na himarsy „grzać trzeba wszystkim”. Skuleni przy farelkach, z szaf powyciągane pierzyny, będziemy się zamykali w ogrzanej kuchni, pozostałe izby zimne. Wróci grypa, w szkołach dzieci i nauczyciele nie będą mogli usiedzieć z zimna. To prezes pamięta z dzieciństwa i ze stanu wojennego. Rury pękały, na przystankach stawiano koksowniki. Nie ma co elgiebetami straszyć, karteczkę z wytycznymi od zwolennika czystych rasowo Węgier odkłada do kieszonki. Sam wie, że każdą matkę Polkę należy ogrzać.
W Karpaczu prezes biznesman przemówił o „obcości kulturowej”, jaką poczuł, gdy lata temu był w Wiedniu. Ruszyła szydera po szynach. Jak to naczelny Kaczor w swojej willi pali oponami.